↧
Nobel dla Boba Dylana
↧
Liny windy w ustach.
BRONKA NOWICKA „Nakarmić kamień”, Biuro Literackie, Wrocław 2015.
Tegoroczna Nagroda Nike wywołuje – jak słyszę – różne emocje. Jeśli dobrze zrozumiałem dużą wątpliwość wzbudza sam rozmiar nagrodzonej książki – to zaledwie 53 strony prozy poetyckiej, strony nie zawsze wypełnione w całości. Autorka skondensowała jednak tak wiele zapadających w pamięć obrazów, że takie zarzuty mógł formułować tylko ten, kto książkę zaledwie przekartkował.
Te obrazy, które wylęgają się podczas lektury porównałbym do teledysków Toola. Te dziwne człekokształtne postacie trzęsące się, sięgające w jakąś pustkę, otwierające tajemne skrzynie... A tu przedmioty: mydło, grzebień, walizka... Na okładce taki toolowy gałganek. Przemoc, udręka, ból,smutek.
Najlepsza z próz ma tytuł „Guziki”. O chorej na Alzheimera mówi się tu „Babka” i się ją „hoduje”. Grube, potoczne słowa: „połowę urżnęła”, „zesrałam się”, żywe sformułowania typu: „rozbebeszyła szafę”, „krecha pociętych drzwi” kierują nasze myślenie w stronę opisu bezsensownej mordęgi. Tymczasem ostatnie dwie linijki to niezwykłe zdania, które wyrażają istotę człowieczeństwa, obronę życia kochanej osoby, nieważne, że chorej, że nieświadomej.
Dobrą prozę poetycką pisze się w ten sposób, by jakimś zdaniem przeszyć nas na wskroś: „Umarli słodzą tylko wtedy, kiedy wetkniemy im w ręce łyżeczki i sami zataczamy koła po dnach szklanek.”
Nowicką interesuje szpetota. Wyobrażam sobie, że przygląda się zdaniom jak Beksiński, gdy malował jakiś surrealny koszmar: oto opis pana głupka - „Usta założył na lewą stronę, więc mówi sobie w brzuch”, „Gdy idzie, rozdziawia i zamyka usta, jakby nie posuwał się po ziemi, tylko przegryzał powietrze.”Niezwykłe są fragmenty opisane z perspektywy dziecka. Dziecko obserwuje opiekę nad chorym, widzi zmarłego dziadka, ssie swoje kolano, wyobraża sobie śmierć ptaków w locie, wkłada pod język kamień. Albo słucha o wojnie: „Lalkę miałam z pałki do ucierania ciasta. Nie było masła, cukru - pałka była na nic. Ciotka wypaliła jej oczy drutem rozgrzanym nad świeczką, na głowę dała gałgan, uszyła sukienkę. Ale myśmy nie mieli młotka. Jak trzeba było wbić gwóźdź w but, co się rozlazł, lalkę się rozbierałoi taka goła to był młotek.”
Mierzymy się z pokrętną, dziwną logiką: „Dziecko chce mieszkać w suczym brzuchu. Rodzić się w nocy, być lizane z krwi, rano wracać: czołgać się do domu przez tunel w psie”. „Kamień jadł ten widok razem z dzieckiem, które już wiedziało: wyżywi się kamień czymkolwiek, co przejdzie przez zmysły.”
W tej logice zwierzętaśpią inaczej niż ludzie, ręce są bytem niezależnym od osoby... Zachwyca precyzja opisu: np. dramatu dziecka obserwującego śmierć ryby albo dziecka bitego przez ojca, oczekiwanie na śmierć jak na pociąg.Możliwe, że gdzieniegdzie jest za dużo patosu, np. gdy uosobiony jest smutek albo niedziela. Chybiony (efekciarski?) wydaje mi się tekst „Szafa”, ale wystarczy, że tę książkę czytałem inaczej, zapamiętałem więcej: „widzi w jego ustach liny windy, którą zjechał w dół” albo „Pewnego dnia ojciec znalazł ręce. Swoje własne.”
Te obrazy, które wylęgają się podczas lektury porównałbym do teledysków Toola. Te dziwne człekokształtne postacie trzęsące się, sięgające w jakąś pustkę, otwierające tajemne skrzynie... A tu przedmioty: mydło, grzebień, walizka... Na okładce taki toolowy gałganek. Przemoc, udręka, ból,smutek.
Najlepsza z próz ma tytuł „Guziki”. O chorej na Alzheimera mówi się tu „Babka” i się ją „hoduje”. Grube, potoczne słowa: „połowę urżnęła”, „zesrałam się”, żywe sformułowania typu: „rozbebeszyła szafę”, „krecha pociętych drzwi” kierują nasze myślenie w stronę opisu bezsensownej mordęgi. Tymczasem ostatnie dwie linijki to niezwykłe zdania, które wyrażają istotę człowieczeństwa, obronę życia kochanej osoby, nieważne, że chorej, że nieświadomej.
Dobrą prozę poetycką pisze się w ten sposób, by jakimś zdaniem przeszyć nas na wskroś: „Umarli słodzą tylko wtedy, kiedy wetkniemy im w ręce łyżeczki i sami zataczamy koła po dnach szklanek.”
Nowicką interesuje szpetota. Wyobrażam sobie, że przygląda się zdaniom jak Beksiński, gdy malował jakiś surrealny koszmar: oto opis pana głupka - „Usta założył na lewą stronę, więc mówi sobie w brzuch”, „Gdy idzie, rozdziawia i zamyka usta, jakby nie posuwał się po ziemi, tylko przegryzał powietrze.”Niezwykłe są fragmenty opisane z perspektywy dziecka. Dziecko obserwuje opiekę nad chorym, widzi zmarłego dziadka, ssie swoje kolano, wyobraża sobie śmierć ptaków w locie, wkłada pod język kamień. Albo słucha o wojnie: „Lalkę miałam z pałki do ucierania ciasta. Nie było masła, cukru - pałka była na nic. Ciotka wypaliła jej oczy drutem rozgrzanym nad świeczką, na głowę dała gałgan, uszyła sukienkę. Ale myśmy nie mieli młotka. Jak trzeba było wbić gwóźdź w but, co się rozlazł, lalkę się rozbierałoi taka goła to był młotek.”
Mierzymy się z pokrętną, dziwną logiką: „Dziecko chce mieszkać w suczym brzuchu. Rodzić się w nocy, być lizane z krwi, rano wracać: czołgać się do domu przez tunel w psie”. „Kamień jadł ten widok razem z dzieckiem, które już wiedziało: wyżywi się kamień czymkolwiek, co przejdzie przez zmysły.”
W tej logice zwierzętaśpią inaczej niż ludzie, ręce są bytem niezależnym od osoby... Zachwyca precyzja opisu: np. dramatu dziecka obserwującego śmierć ryby albo dziecka bitego przez ojca, oczekiwanie na śmierć jak na pociąg.Możliwe, że gdzieniegdzie jest za dużo patosu, np. gdy uosobiony jest smutek albo niedziela. Chybiony (efekciarski?) wydaje mi się tekst „Szafa”, ale wystarczy, że tę książkę czytałem inaczej, zapamiętałem więcej: „widzi w jego ustach liny windy, którą zjechał w dół” albo „Pewnego dnia ojciec znalazł ręce. Swoje własne.”
Gdy jestem w księgarni czuję się nieswojo – przerażają mnie te grube tomiszcza wypełnione watą. Wznoszę toast za zwycięstwo cienkiej książeczki z poetycką prozą. Jej zwycięstwo biorę za zwycięstwo poezji.
↧
↧
Pański płaszcz - moja nowa książka
↧
Uwięzieni wewnątrz samochodu

Tyle płyt się ukazuje, że nie nadążam. Moi bohaterowie nagrywają, a ja sobie słucham starego jazzu. Tak się porobiło. Wciąż nie przesłuchałem uważnie nowego Radiohead, Nicka Cave'a, Red Hotów... Wyjątkiem jest PJ Harvey. Jej tegoroczną płytę zakleszczyłem w odtwarzaczu i uważam za genialną. Ile to już lat minęło, gdy kupiłem jej album "Is this Desire?" w tomaszowskim sklepie płytowym naprzeciwko pedetu? Pamiętam w zatłoczonym autobusie miałem problem, by złożyć harmonijkę z książeczki płyty, wśród dziwnych polaroidowych zdjęć - było m.in. martwego ptaka. Właśnie sprawdziłem - to było osiemnaście lat temu!
Z tym, że moje zauroczenie muzyką Poli, zaczęło się od "Down By The Water" - to było zapewne w 1995 roku. Od tamtej pory bezkrytycznie przyjmuję każde jej nagranie. Jej pierwsze płyty dotyczyły sfery intymnej, wystarczyło spojrzeć na okładkę "Dry" - zbliżenie na pokryte szminką usta. Ileż było emocji, gdy wzywała kochanka w "Oh My Lover", gdy groziła mu śmiercią jeśli odejdzie, gdy chciała go zatrzymać tylko dla siebie ("Rid of Me"), gdy tańczyła na pustyni wokół jego butów w "Send His Love To Me". Zasłuchiwałem się w jej hymny pękniętego serca, np. w genialny "The Dancer", w jej wariacki bunt, np. "Who The Fuck?" albo szepty, łkania. Czyż nie była genialna wyśpiewując euforię miłości, machając torebką w "Good Fortune"? Albo gdy skakała na dmuchanym materacu w "Black Hearted Love"? A jej niezwykłe wykonanie "Grow Grow Grow" z cytrą zamiast gitary? Tylko za to postawiłbym jej pomnik - Kościuszko musisz się posunąć!
Pola Janina - to dziś dojrzała kobieta. Przestała już opisywać swoje uniesienia, zajęła się reporterską obserwacją świata. To już druga taka zaangażowana płyta. Pierwsza - "Let England Shake" z 2011 roku, sięgała w tekstach do historii Anglii. Słuchaliśmy o ziemi nasiąkłej krwią. Szczególnie polubiłem podniosły "The Glorious Land" (ta myśliwska trąbka!) o tym, że tę ziemię nie orały pługi tylko czołgi i maszerujące stopy.
"Widzę i opisuję" - tak mogła kombinować PJ. Materiał powstawał w czasie jej podróży po nietypowych miejscach - Bałkany, Afganistan, ale i amerykański slums, z którego widać Capitol. Jej język jest brutalny: "dzieci wkładają patyki w ludzkie gówna", "w całej dzielnicy jest jedna restauracja, szkoły wyglądają jak gówniane nory, to jest miasto ćpunów i zombie, no cóż, takie jest życie".
Wszystko zaczyna się od typowego radiowego hitu. Przebojowa nuta tłumaczy tytuł - chodzi o koncepcję masowego wyburzania starych domów w Waszyngtonie. Puentą są słowa "teraz zbudują tam Walmart" - śpiewane przez chór gospel, jakby było to Alleluja! Oto lakoniczny komentarz do działań na rzecz najbiedniejszych. W polskich realiach brzmiałoby to jakoś tak: "Hura! Zbudują nam Biedronkę!"...
Duże wrażenie robi złowrogi "The Ministry Of Defence" - prawdziwie dźwiękowa apokalipsa. Jak soundtrack do zbliżającej się do Europy armady statków z uchodźcami z książki Jeana Raspaila "Obóz świętych"... Brrr...
Śpiewane jakby nieśmiało głosem małej dziewczynki: "A Line In The Sand" to relacja z jakiegoś przeklętego obozu dla uchodźców, gdzie ludzie wyrywają sobie porcje żywności, jedzą "zimne końskie kopyto". W jednej zwrotce: i wątpliwości, i wiara w ludzkość.
Dźwięki saksofonu zaczynają czwarty utwór. "Chain Of Keys" to opowieść o kobiecie, która pilnuje piętnastu domów, których właściciele wyjechali i już nie wrócą. Ogrody zarastają, domy się rozpadają...
"River Anacostia" to dla mnie pieśń konających, którzy za chwilę zobaczą Boga... Niezwykle brzmią powtarzane "Wade in the water, God's gonna trouble the water"...
Piosenka "Near The Memorials To Vietnam And Lincoln" - sklejone dwie migawki: chłopiec udaje, że karmi szpaki, starszy człowiek grzebie w śmietniku, otwiera pokrywę do podziemnego świata... Refren i tyle.
"Orange Monkey" ma piękną melodię, a w tekście 50 milionów lat bólu, dziurawe drogi zmieniające się w autostrady i małpka wstająca na dwie nogi...
"Medicinals" - z saksofonem podkreślającym główną melodię i refrenem, w którym przekrzykują się rośliny zielne: sumak, oczar wirginijski, i sasafras, i trawa - palczatka preriowa...
"The Ministry Of Social Affairs" ma jazzowy klimat i dość monotonne bicie gitary. PJ opisuje tu piekło, które widzi ze swojego samochodu, żebraków, beznogie psy... "That's what they want, oh yeah / Money, honey" - wszystko to wwierca się w mózg...
"The Wheel" ma przyjemną melodię - ale tekstowo to znów przerażający przekaz o znikających dzieciach, porwanych, wywiezionych? W teledysku widzimy albańską prowincję, PJ przyłącza sie do weselnego korowodu, widzimy karuzelę łańcuchową, wirujące postacie, chmary ptaków, śmietniska...
Z czym nas zostawia ta płyta? Słyszymy odgłosy jakieś zaludnionej ulicy, ktoś wyciąga ręce i powtarza "Dollar, dollar"... A my jesteśmy uwięzieni wewnątrz naszego samochodu. Jest jazz, jest nasza bezradność. Co z mądrością - nie jest do końca jasne.
↧
"Ani ziemia jałowa, ani obiecana"
W piątek 11 listopada w Berlinie odbędzie się promocja książki "Ani ziemia jałowa, ani obiecana / Weder wüstes Land noch gelobtes".
W książce znalazły się dwa moje wiersze pt. "Bezwierzę" i "Kurort" i ich tłumaczenia autorstwa Bernharda Hartmanna.
"Ani ziemia jałowa ani obiecana / Weder wüstes Land noch gelobtes" to tytuł polsko-niemieckiej antologii łódzkich pisarzy, ale też nazwa dwudniowej imprezy, w ramach której berlińskiej publiczności zaprezentowanie zostanie twórczość związanych z Łodzią artystów, reprezentujących różne dziedziny sztuki - literaturę, grafikę, muzykę i film. Tytuł wydawnictwa stanowi cytat z wiersza Przemysława Owczarka "sonnenaufang". Wydawcą książki jest Dom Literatury w Łodzi we współpracy ze SPP Oddział Łódź.
Znalazły się wiersze następujących poetów: Kacper Bartczak, Tomasz Bąk, Marek Czuku, Piotr Gajda, Rafał Gawin, Piotr Grobliński, Krzysztof Grzelak, Jerzy Jarniewicz, Zdzisław Jaskuła, Izabela Kawczyńska, Krzysztof Kleszcz, Monika Mosiewicz, Michał Murowaniecki, Przemysław Owczarek, Kacper Płusa, Maciej Robert, Robert Rutkowski, Andrzej Strąk, a także proza Marcina Bałczewskiego, Roberta Miniaka i Grzegorza Strumyka w tłumaczeniach Renate Schmidgall i Bernharda Hartmanna.
Noty o tłumaczach:
BERNHARD HARTMANN - ur. 1972 w Gerolstein (Eifel), studiował slawistykę, polonistykę i germanistykę w Moguncji, Wrocławiu, Roskilde i Poczdamie. Był pracownikiem naukowym uniwersytetów w Erfurcie i Wiedniu. Tłumaczy z polskiego na niemiecki teksty z dziedziny beletrystyki i humanistyki. Tłumaczył m.in. poezję Tadeusza Różewicza i Julii Hartwig oraz prozę Hanny Krall.
RENATE SCHMIDGALL - ur. 1955 w Heilbronn.1984-1996 praca w Deutsches Polen-Institut Darmstadt pod kier. Karla Dedeciusa, od 1996 samodzielna praca jako tłumaczka literatury polskiej (m. in. Chwin, Dehnel, Huelle, Kielar, Krall, Lawrynowicz, Nahacz, Sommer, Stasiuk, Szaruga). W 2001 otrzymała nagrodę Jane-Scatcherd-Preis Fundacji Ledig-Rowohlt, a w 2006 Europejską Nagrodę dla Tłumaczy miasta Offenburg i Fundacji Burda-Stiftung.
Informacje o imprezie
↧
↧
Jestem sypki jak piach
ORGANIZM "Plaża Babel", ThinMan Records", 2015.
Jest siła w niszy. Słusznie zaintrygowała mnie okładka - schowany pod fioletową narzutą człowiek. Zawstydzony? Zniszczony?
To płyta o rozpracowaniu miłosnych dołów. Piosenki o niekochanych lub nie umiejących kochać. Schowanych w siebie, nie rozumiejących siebie. Mentalne katharsis. O rozdwojeniu: "Mam podzielną uwagę, potrafię kochać i wciąż serce mieć jak kamień." O zagubieniu, pomieszaniu: "Ja naprawdę nie kłamię, chodzę po korytarzach mojej wieży Babel". Ciekawa muzyka, elektroniczny, mechaniczny, zimny sound - ale paradoksalnie, może dzięki dobrym tekstom - prawdziwy, ludzki.
Organizm nagrał już kilka płyt, ale jak to bywa nie słyszałem żadnej, nie wiem jak to się stało. Może dlatego, że - jak żartuje mój przyjaciel - "wciąż słucham Voo Voo" :D Aż nagle, idąc jakimś pokrętnym tropem, kliknąłem na YouTube w pieśń "Wydmy". I zostałem wciągnięty. Niesamowity rytm, podobnie uzależniający jak "Demon Cleaner" Kyussa, potem jakieś pokrzykiwania imitujące odgłosy tokujących ptaków. A więc gdy zamykam oczy, widziałem pawi ogon. Przy tym genialnie hipnotycznym wstępie można wizualizować sobie łatwo także połykaczy ognia albo tancerzy poruszających się w jakimś transie (jak na fajnie zmontowanym obrazku). To piosenka, której można słuchać trzysta razy pod rząd, plus świetny tekst o chorych miłosnych układach: "Jestem sypki jak piach, wiatr już rozwiewa nas" , a potem: "Przecież długo i tak kleję się do obcych warg, paznokci i ud, włosów i stóp, które depczą mnie wspaniałomyślnie". Albo to: "Powiedz mi proszę, kogo mam udawać, żeby wreszcie poczuć się sobą".
Utworem, który od razu łatwo polubić jest "Doba hotelowa" - próba odnalezienia się, zdjęcia z barków ciężaru. Depresja i desperacja. Piosenka z głową w poduszce. "Mam dość. Łudzę się, łudzę się, łudzę się, łudzę się." Samotność jako lekarstwo na uczuciową paranoję. Odwyk od miłosnych histerii. Muzycznie - genialnie wykreowano tu chaos, jakiś skalpel nacina tkanki ciała... "Zużyłem wszystkie rodzaje miłości / Chodziłem w chmurach, brodziłem w mule, wzruszony do łez. Jadłem padlinę, uśmiechałem się gorzko, uśmiechałem się czule, już nie wiem czy umiem, czy rozumiem, czy chcę." Syntezatorowe efekty, które tu użyto, uderzenia w bębny - potęgują schizofreniczny nastrój.
Pierwszy na płycie, świetny na wstęp - "10 piętro" - ma niepokojący, świetny bas. "Wychodzę od ciebie jakbym wychodził przez okno z dziesiątego piętra" brzmiący Wojaczkowo/Fonetykowo. Epifanijny tekst, próba zrozumienia chorego układu - "Ten chaos porządkuje nas". Muzycznie: świetny rytm i melodyjność, przebojowość!
"Promienie" - zaczyna się przyjemną melodią, ale kończy się to wiertarkowymi sprzężeniami. Jak co drugi związek w dzisiejszych czasach? "Chcę być promieniem, który chwilę świeci przez ciebie" - o pragnieniu oddania się drugiej osobie. W piosence "Nagrody pocieszenia" wersom "zrobiłem krok za długi, bo chciałem się zgubić", "nikt nie chce kochać, tylko chce być kochany" towarzyszy kosmicznie chłodna muzyka. W kosmicznych skafandrach robimy długie kroki.
Robią wrażenie traktujące o wypaleniu uczuć: "Odliczanie" i niepokojący "Kwiato-stan" - z frazami - "Dobrze, że pada, szybciej zmyje twój zapach" albo "Ja zostanę w tobie tylko w trzeciej osobie". Świat w rozsypce, tynki lecące na głowę: "Spraw, bym nie zakochał się już nigdy więcej".
Są jeszcze: przyjemnie monotonna "Oceania" - o tęsknocie za spokojem w duszy: "Ćwiczę się w chodzeniu po rozgrzanych węglach" czy "Babel" jak lądowanie na nowej planecie... Wieńczy płytę zimny jak sublimujący suchy lód: "Przegrałem" - ekshibicjonistyczne przyznanie się do życiowej klęski. Pytanie siebie "dlaczego coś czego nie ma, tak bardzo boli". Chłód z Depeche Mode. "Serce zawiodło mnie, serce teraz mam cię gdzieś". Fantomowy ból. Polecam posłuchać, aż do puenty, aż do oczyszczenia.
http://organizm.thinman.pl/
Jest siła w niszy. Słusznie zaintrygowała mnie okładka - schowany pod fioletową narzutą człowiek. Zawstydzony? Zniszczony?
To płyta o rozpracowaniu miłosnych dołów. Piosenki o niekochanych lub nie umiejących kochać. Schowanych w siebie, nie rozumiejących siebie. Mentalne katharsis. O rozdwojeniu: "Mam podzielną uwagę, potrafię kochać i wciąż serce mieć jak kamień." O zagubieniu, pomieszaniu: "Ja naprawdę nie kłamię, chodzę po korytarzach mojej wieży Babel". Ciekawa muzyka, elektroniczny, mechaniczny, zimny sound - ale paradoksalnie, może dzięki dobrym tekstom - prawdziwy, ludzki.
Organizm nagrał już kilka płyt, ale jak to bywa nie słyszałem żadnej, nie wiem jak to się stało. Może dlatego, że - jak żartuje mój przyjaciel - "wciąż słucham Voo Voo" :D Aż nagle, idąc jakimś pokrętnym tropem, kliknąłem na YouTube w pieśń "Wydmy". I zostałem wciągnięty. Niesamowity rytm, podobnie uzależniający jak "Demon Cleaner" Kyussa, potem jakieś pokrzykiwania imitujące odgłosy tokujących ptaków. A więc gdy zamykam oczy, widziałem pawi ogon. Przy tym genialnie hipnotycznym wstępie można wizualizować sobie łatwo także połykaczy ognia albo tancerzy poruszających się w jakimś transie (jak na fajnie zmontowanym obrazku). To piosenka, której można słuchać trzysta razy pod rząd, plus świetny tekst o chorych miłosnych układach: "Jestem sypki jak piach, wiatr już rozwiewa nas" , a potem: "Przecież długo i tak kleję się do obcych warg, paznokci i ud, włosów i stóp, które depczą mnie wspaniałomyślnie". Albo to: "Powiedz mi proszę, kogo mam udawać, żeby wreszcie poczuć się sobą".
Utworem, który od razu łatwo polubić jest "Doba hotelowa" - próba odnalezienia się, zdjęcia z barków ciężaru. Depresja i desperacja. Piosenka z głową w poduszce. "Mam dość. Łudzę się, łudzę się, łudzę się, łudzę się." Samotność jako lekarstwo na uczuciową paranoję. Odwyk od miłosnych histerii. Muzycznie - genialnie wykreowano tu chaos, jakiś skalpel nacina tkanki ciała... "Zużyłem wszystkie rodzaje miłości / Chodziłem w chmurach, brodziłem w mule, wzruszony do łez. Jadłem padlinę, uśmiechałem się gorzko, uśmiechałem się czule, już nie wiem czy umiem, czy rozumiem, czy chcę." Syntezatorowe efekty, które tu użyto, uderzenia w bębny - potęgują schizofreniczny nastrój.
Pierwszy na płycie, świetny na wstęp - "10 piętro" - ma niepokojący, świetny bas. "Wychodzę od ciebie jakbym wychodził przez okno z dziesiątego piętra" brzmiący Wojaczkowo/Fonetykowo. Epifanijny tekst, próba zrozumienia chorego układu - "Ten chaos porządkuje nas". Muzycznie: świetny rytm i melodyjność, przebojowość!
"Promienie" - zaczyna się przyjemną melodią, ale kończy się to wiertarkowymi sprzężeniami. Jak co drugi związek w dzisiejszych czasach? "Chcę być promieniem, który chwilę świeci przez ciebie" - o pragnieniu oddania się drugiej osobie. W piosence "Nagrody pocieszenia" wersom "zrobiłem krok za długi, bo chciałem się zgubić", "nikt nie chce kochać, tylko chce być kochany" towarzyszy kosmicznie chłodna muzyka. W kosmicznych skafandrach robimy długie kroki.
Robią wrażenie traktujące o wypaleniu uczuć: "Odliczanie" i niepokojący "Kwiato-stan" - z frazami - "Dobrze, że pada, szybciej zmyje twój zapach" albo "Ja zostanę w tobie tylko w trzeciej osobie". Świat w rozsypce, tynki lecące na głowę: "Spraw, bym nie zakochał się już nigdy więcej".
Są jeszcze: przyjemnie monotonna "Oceania" - o tęsknocie za spokojem w duszy: "Ćwiczę się w chodzeniu po rozgrzanych węglach" czy "Babel" jak lądowanie na nowej planecie... Wieńczy płytę zimny jak sublimujący suchy lód: "Przegrałem" - ekshibicjonistyczne przyznanie się do życiowej klęski. Pytanie siebie "dlaczego coś czego nie ma, tak bardzo boli". Chłód z Depeche Mode. "Serce zawiodło mnie, serce teraz mam cię gdzieś". Fantomowy ból. Polecam posłuchać, aż do puenty, aż do oczyszczenia.
http://organizm.thinman.pl/
↧
Zachód i Płaszcz w ŁDK

"Kwadratura Koła Młodych" - tak zatytułował spotkanie wydawca - Piotr Grobliński. Pod hasłem Młódź Poetycka kilkanaście lat temu ja i Rafał debiutowaliśmy, startowaliśmy w Konkursie im. Bierezina. Ciekawie - myślę - zabrzmiały nasze wiersze obok siebie. Piotr Grobliński (uparcie) dopytywał dlaczego podobieństwa brzmieniowe uznaję za interesujące, Michał - czego oczekujemy od czytelników i jaki jest cel naszego pisania. Spieraliśmy się o to, kto jest lepszy muzycznie - Maria Peszek czy Bob Dylan. Mówiliśmy o genezie utworów, tytułów książek itd. Na koniec w sali zgasło światło. Czy to siła poezji? Awaria transformatora wyłączyła prąd w całej dzielnicy. Zatem na część nieoficjalną musieliśmy udać się spory kawałek od centrum.
↧
Prezentacja Pańskiego płaszcza
Zapraszam na spotkania autorskie:
2 grudnia (PIĄTEK) o godz.18 - Brzeziny, Festiwal Puls Literatury
3 grudnia (SOBOTA) o godz. 17 - Dom Literatury w Łodzi.
8 grudnia (CZWARTEK) o godz. 18 - MBP w Tomaszowie Maz. pl.Kościuszki 18
Książka jest dostępna na Allegro
2 grudnia (PIĄTEK) o godz.18 - Brzeziny, Festiwal Puls Literatury
3 grudnia (SOBOTA) o godz. 17 - Dom Literatury w Łodzi.
8 grudnia (CZWARTEK) o godz. 18 - MBP w Tomaszowie Maz. pl.Kościuszki 18
Książka jest dostępna na Allegro
↧
Nagroda Fundacji im. Zbigniewa Herberta dla Michała Sobola

Z powodu śmierci tegorocznego laureata Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta, Larsa Gustafssona, organizatorzy odwołali uroczystość wręczenia nagrody. Zamiast tego 28 listopada w Muzeum POLIN w Warszawie odbędzie się wieczór poświęcony pamięci poety.
O wyborze Larsa Gustafssona na laureata Nagrody im. Zbigniewa Herberta 2016 jury zadecydowało na początku marca tego roku. W uzasadnieniu napisano, że „jego poezja to zaskakujące połączenie przejrzystości, prostoty i tajemnicy”. „Jury w osobie bodajże Michaela Krügera dzwoniło do niego. On się ucieszył, ale powiedział, że nie wie, czy będzie mógł przyjechać. Wtedy chyba jeszcze nie wyjawił, że jest bardzo chory. Uroczystość miała odbyć się w dniu jego 80. urodzin. Niestety nic z tego nie udało się zrealizować” – opowiadał w poniedziałek na antenie Programu 3 Polskiego Radia Adam Zagajewski. Gustafsson zmarł w Sztokholmie 3 kwietnia, na nieco ponad miesiąc przed planowaną galą wręczenia nagrody.

Fundacja im. Zbigniewa Herberta, pragnąc uhonorować wybitnego szwedzkiego poetę i przybliżyć polskim czytelnikom jego twórczość, postanowiła zorganizować wieczór jemu poświęcony. W spotkaniu udział wezmą przyjaciele, poeci, tłumacze – Anders Bodgård, Agneta Pleijel, Zbigniew Kruszyński i Adam Zagajewski. Maja Komorowska i Jerzy Radziwiłowicz przeczytają wybrane wiersze Larsa Gustafssona. Marcin Zdunik wykonana „Suitę” J.S. Bacha na wiolonczelę.
„Kiedy Gustafsson już wiedział, że odchodzi, zasugerował, że ponieważ on nie może przyjąć tej nagrody, żeby fundacja dała ją polskiemu poecie, który łączy dwie jego wielkie pasje: poezję i filozofię” – mówił Zagajewski. Zgodnie z życzeniem Larsa Gustafssona, podczas wieczoru zostanie wręczona w jego imieniu nagroda ufundowana przez Fundację im. Zbigniewa Herberta. Jury w składzie Ryszard Krynicki, Paweł Próchniak i Adam Zagajewski przyznało to wyróżnienie Michałowi Sobolowi.
O książce Michała Sobola "Pulsary" napisałem swego czasu kilka słów.
↧
↧
Drżenie ramion, pęcin i serca
FISZ EMADE TWORZYWO "Drony", Agora 2016
Po "Mamucie" projekt Fisz Emade Tworzywo nagrał równie udaną płytę.
Fisz odstawił gadanie, postawił na śpiewanie. W jego wokalu czuć luz, czasem robi to jakby od niechcenia, gdy gubi głoskę "a" w "jaki świat ci się marzy". Ważne, że ma w głosie to samo co jego ojciec: mądrość. Ufa się jego słowom.
Oprócz braku gadania drugim zaskoczeniem jest przewaga refleksyjnych, powoli się snujących pieśni. Chociaż zaczyna się od rzeczy uzależniająco tanecznej. Piosenka "Telefon" ma dobry socjologiczny tekst. Fraza "Chciałbym bliżej być, jak ekskluzywne kosmetyki" to celny opis współczesności. W ciągu kilku lat małe urządzonka zawładnęły światem i dostają więcej czułości niż człowiek.
Numer dwa - "Parasol" jest pójściem za ciosem. Dyskotekowy bit, nastrój bliski moim ulubionym The Black Keys albo Broken Bells. Żadna tam "Umbrella" Rihanny, tylko znów bezbłędny wpadający w ucho szlagwort: "Słońce spali Ziemię nam / Słońce pali nas" i deklaracja, że co by się nie działo "aż po ciemną śmierć" będzie wspierał swoją drugą połowę, a jego "plecy są jak dach". (Śmieję się, że kudłaty ssak z Tybetu to ulubione zwierzę Fisza - jak parasol, jak dach...)
"Fanatycy" przypominają tematycznie "Wojnę" z poprzedniej płyty. Rzecz o jakimś podskórnym przeczuwaniu dramatu. Niepokój wywołują ciekawe smyki i żeński delikatny wokal. Być może refren jest zbyt banalny.
Lansowany w Trójce "Biegnij dalej sam" wydaje mi się znakomity. Wysnuty z prostych pytań egzystencjalnych, płonie wykrzyknikami. Idealny na bieżnie rytm prowadzi ten utwór. Sporo tu smutku ("z krawędzi Ziemi w piach") i niewiary w wielkie idee. Biegający, których widuję z okien swojego samochodu, przyrównani zostają do łagodnych zwierząt. Bądźmy mistrzami, bohaterami, lecz niech nasze zwycięstwa nie będą tak tragicznie samotne - tak sobie pomyślałem słuchając po raz setny. I niech trasy naszych biegów nie zaciskają się tak mocno.
Z piątym utworem płyta zapada się w senność. Samochód, którym jedziemy włącza długie światła, które liżą ciemność. Echo, jakieś zawodzące wokalizy. To działa dość obezwładniająco. Ucieczka, zwątpienie, cierpienie.
"Duch" wyróżnia piękne brzmienia wiolonczeli. Na minus - zbyt prosty tekst.
"Samochody" z radioheadowym plumkaniem i przetworzeniami głosu robią ciekawe wrażenie, choć ta piosenka o zmęczeniu jest z lekka dołująca. To już wolę "Skąd przybywasz?", który zachęca do empatii wobec obcych. "Komputer" z melodią na jednej nucie - jest dobrze odrobioną pracą. Przekaz a la Kraftwerk "We Are The Robots" i fajnie rozhuśtany refren, trochę jak z bajki.
Kulminacją płyty są "Sarny". Powtarzany motyw i histerycznie brzmiąca opowieść o tym, jak jakiś dron zakłócił intymną chwilę. Motyw zagrożenia nowoczesną techniką, rodem z jakichś genialnie proroczych książek Lema, w niezwykły sposób puentuje recytowany wiersz Wojciecha Bonowicza o apokaliptycznej wymowie. To trzeba usłyszeć!
Olśniło mnie, że fraza "Nie mamy teraz tutaj żadnych szans" arcyciekawie koresponduje z piosenką ojca Wojciecha Waglewskiego z lat osiemdziesiątych z płyty "Świnie": "Nie mamy broni, ani żadnych szans / najmniejszy oddział świata, ty i ja". "Pokój wre, a wojna trwa.", "Dobrze jest i słychać płacz" - tamte frazy dotyczyły zupełnie innych sytuacji, zupełnie innych czasów. To, że dziś Fisz i Bonowicz komentują rzeczywistość, używając podobnych zwrotów jak Waglewski komentował czasy komunizmu, wydało mi się autentycznie przejmujące.
Potem mamy jeszcze utwór instrumentalny i piosenkę o "bzykaniu pieniądza". Zwykle jednak zostaję "w drżeniu ramion, pęcin i serca" z wiersza, który recytuje autor "Ech".
Fisz odstawił gadanie, postawił na śpiewanie. W jego wokalu czuć luz, czasem robi to jakby od niechcenia, gdy gubi głoskę "a" w "jaki świat ci się marzy". Ważne, że ma w głosie to samo co jego ojciec: mądrość. Ufa się jego słowom.
Oprócz braku gadania drugim zaskoczeniem jest przewaga refleksyjnych, powoli się snujących pieśni. Chociaż zaczyna się od rzeczy uzależniająco tanecznej. Piosenka "Telefon" ma dobry socjologiczny tekst. Fraza "Chciałbym bliżej być, jak ekskluzywne kosmetyki" to celny opis współczesności. W ciągu kilku lat małe urządzonka zawładnęły światem i dostają więcej czułości niż człowiek.
Numer dwa - "Parasol" jest pójściem za ciosem. Dyskotekowy bit, nastrój bliski moim ulubionym The Black Keys albo Broken Bells. Żadna tam "Umbrella" Rihanny, tylko znów bezbłędny wpadający w ucho szlagwort: "Słońce spali Ziemię nam / Słońce pali nas" i deklaracja, że co by się nie działo "aż po ciemną śmierć" będzie wspierał swoją drugą połowę, a jego "plecy są jak dach". (Śmieję się, że kudłaty ssak z Tybetu to ulubione zwierzę Fisza - jak parasol, jak dach...)
"Fanatycy" przypominają tematycznie "Wojnę" z poprzedniej płyty. Rzecz o jakimś podskórnym przeczuwaniu dramatu. Niepokój wywołują ciekawe smyki i żeński delikatny wokal. Być może refren jest zbyt banalny.
Lansowany w Trójce "Biegnij dalej sam" wydaje mi się znakomity. Wysnuty z prostych pytań egzystencjalnych, płonie wykrzyknikami. Idealny na bieżnie rytm prowadzi ten utwór. Sporo tu smutku ("z krawędzi Ziemi w piach") i niewiary w wielkie idee. Biegający, których widuję z okien swojego samochodu, przyrównani zostają do łagodnych zwierząt. Bądźmy mistrzami, bohaterami, lecz niech nasze zwycięstwa nie będą tak tragicznie samotne - tak sobie pomyślałem słuchając po raz setny. I niech trasy naszych biegów nie zaciskają się tak mocno.
Z piątym utworem płyta zapada się w senność. Samochód, którym jedziemy włącza długie światła, które liżą ciemność. Echo, jakieś zawodzące wokalizy. To działa dość obezwładniająco. Ucieczka, zwątpienie, cierpienie.
"Duch" wyróżnia piękne brzmienia wiolonczeli. Na minus - zbyt prosty tekst.
"Samochody" z radioheadowym plumkaniem i przetworzeniami głosu robią ciekawe wrażenie, choć ta piosenka o zmęczeniu jest z lekka dołująca. To już wolę "Skąd przybywasz?", który zachęca do empatii wobec obcych. "Komputer" z melodią na jednej nucie - jest dobrze odrobioną pracą. Przekaz a la Kraftwerk "We Are The Robots" i fajnie rozhuśtany refren, trochę jak z bajki.
Kulminacją płyty są "Sarny". Powtarzany motyw i histerycznie brzmiąca opowieść o tym, jak jakiś dron zakłócił intymną chwilę. Motyw zagrożenia nowoczesną techniką, rodem z jakichś genialnie proroczych książek Lema, w niezwykły sposób puentuje recytowany wiersz Wojciecha Bonowicza o apokaliptycznej wymowie. To trzeba usłyszeć!
Olśniło mnie, że fraza "Nie mamy teraz tutaj żadnych szans" arcyciekawie koresponduje z piosenką ojca Wojciecha Waglewskiego z lat osiemdziesiątych z płyty "Świnie": "Nie mamy broni, ani żadnych szans / najmniejszy oddział świata, ty i ja". "Pokój wre, a wojna trwa.", "Dobrze jest i słychać płacz" - tamte frazy dotyczyły zupełnie innych sytuacji, zupełnie innych czasów. To, że dziś Fisz i Bonowicz komentują rzeczywistość, używając podobnych zwrotów jak Waglewski komentował czasy komunizmu, wydało mi się autentycznie przejmujące.
Potem mamy jeszcze utwór instrumentalny i piosenkę o "bzykaniu pieniądza". Zwykle jednak zostaję "w drżeniu ramion, pęcin i serca" z wiersza, który recytuje autor "Ech".
↧
Katarzyna Michalczak z Nagrodą im. Jacka Bierezina
SOBOTA 10. GRUDNIA 2016 DZIEŃ JACKA BIEREZINA NA FESTIWALU PULS LITERATURY, DOM LITERATURY, ŁÓDŹ
Za mną, które to już!, ekstremalne doznania pod nazwą Bierezin. Spotkania z poetami wśród papierosowego (brrr) dymu w ciasnych korytarzach i niedużej wypełnionej po brzegi sali Domu Literatury. Sobota od 17.00 do 1 w nocy była słuchaniem poezji i rozmowami z poetami.
Wystąpili:
-Karol Ketzer - autor książki "Pięszczoty" i Joanna Żabnicka - autorka książki "Ogrodnicy z Marly"
-Jakub Kornhauser, który mówił o "Wierszach zebranych" swojego ojca - Juliana
-Teresa Radziewicz - autorka książki "Pełno światła" i Wit Pietrzak - autor książki "Stabilne"
- finaliści Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina
- zespół ANKH
Rozstrzygnięto Konkurs Krytycznoliteracki
Odbył się Turniej Jednego Wiersza o "Czekan Jacka Bierezina"
Następnie zaprezentowali się:
- Paulina Korzeniewska - autorka "Pogodnej bieli dobrego samopoczucia" i Damian Kowal - autor tomu "Najmniejsze przeboje z Tristan da Cunha"
- laureaci poprzedniej edycji Bierezina: Radosław Jurczak - autor "Pamięci zewnętrznej" i Marcin Tomczak - autor "Weno wej!"
Ogłoszono zwycięzców TJW i - wreszcie - zwycięzców XXII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina.
Nagrodę główną w XXII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina otrzymała Katarzyna Michalczak, dwie nagrody specjalne w wysokości 350 zł otrzymali Katarzyna Kowalewska i Marcin Mokry. Nagrodę publiczności zdobył Jan Rojewski.
W Turnieju Jednego Wiersza o Czekan Jacka Bierezina I nagrodę w wysokości otrzymał Radosław Jurczak.
Za mną, które to już!, ekstremalne doznania pod nazwą Bierezin. Spotkania z poetami wśród papierosowego (brrr) dymu w ciasnych korytarzach i niedużej wypełnionej po brzegi sali Domu Literatury. Sobota od 17.00 do 1 w nocy była słuchaniem poezji i rozmowami z poetami.
Wystąpili:
-Karol Ketzer - autor książki "Pięszczoty" i Joanna Żabnicka - autorka książki "Ogrodnicy z Marly"
-Jakub Kornhauser, który mówił o "Wierszach zebranych" swojego ojca - Juliana
-Teresa Radziewicz - autorka książki "Pełno światła" i Wit Pietrzak - autor książki "Stabilne"
- finaliści Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina
- zespół ANKH
Rozstrzygnięto Konkurs Krytycznoliteracki
Odbył się Turniej Jednego Wiersza o "Czekan Jacka Bierezina"
Następnie zaprezentowali się:
- Paulina Korzeniewska - autorka "Pogodnej bieli dobrego samopoczucia" i Damian Kowal - autor tomu "Najmniejsze przeboje z Tristan da Cunha"
- laureaci poprzedniej edycji Bierezina: Radosław Jurczak - autor "Pamięci zewnętrznej" i Marcin Tomczak - autor "Weno wej!"
Ogłoszono zwycięzców TJW i - wreszcie - zwycięzców XXII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina.
Nagrodę główną w XXII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina otrzymała Katarzyna Michalczak, dwie nagrody specjalne w wysokości 350 zł otrzymali Katarzyna Kowalewska i Marcin Mokry. Nagrodę publiczności zdobył Jan Rojewski.
W Turnieju Jednego Wiersza o Czekan Jacka Bierezina I nagrodę w wysokości otrzymał Radosław Jurczak.
Karol Ketzer i Joanna Żabnicka wpadli na dziwny pomysł, by czytać nieswoje teksty.
Jakub Kornhauser prezentuje wiersze ojca...
...strasząc nieco
Wit Pietrzak i Teresa Radziewicz - zupełnie różne poetyki; szaleństwo "anglistki" i "niedomarzenia, niedoistnienia"
Nominowana, a później jak się okazało - nagrodzona - Katarzyna Kowalewska - jak sama powiedziała: "przyjechała z lasu"
Marcin Niewirowicz - nominowany
Jakub Pszoniak - nominowany
ANKH i ich głębokie basy
Teresa Radziewicz i Robert Miniak
Dyrektor DL - Przemysław Owczarek i nagrody w konkursie krytyczno-literackim
Anna Mochalska - najlepsza w konkursie krytycznoliterackim
Rafał Zięba
Krzysztof Schodowski
Marcin Niewirowicz
Rafał Gawin czyta tłumaczenie z ukraińskiego
wiersz po ukraińsku
Marcin Kleinszmidt
Radosław Jurczak
Marcin Mokry - nagrodzony w konkursie Jacka Bierezina
Krzysztof Kleszcz i jego "Wół"
Anna Maria Wierzchucka i jej wiersz o patosie
Robert Miniak
Wojtek Kądziela
Damian Kowal i Paulina Koroniewska
Damian Kowal i jego wiersz o tym, że wszystko odchodzi w niebyt
Tomczak, Jurczak, Gawin
Nagrodzeni w TJW o Czekan Bierezina. Radosław Jurczak czyta Odę elekacyjną na wybór Donalda Trumpa na 45. Prezydenta Stanów Zjedoczonych Ameryki. Obok jury - laureatki konkursu krytycznoliterackiego: Małgorzata Chuk, Anna Mochalska (przewodnicząca),Mirosława Szott
Jury Bierezina: Iza Kawczyńska, Jakub Kornhauser i Kacper Bartczak
Po Pietrzaku, Jurczaku i Tomczaku ... Michalczak. Cóż za passa osób z nazwiskiem z końcówką -ak.
↧
Garść szpil dla laleczek voodoo
KAROL KETZER „Pięszczoty”, WBPiCAK, POZNAŃ 2016
Autor zadebiutował w 2013 roku zbiorem opowiadań „Czereśnie prosto z drzewa”. Za wiersze był nominowany do Nagrody Bierezina w 2015 roku, wreszcie - „wydał się” we WBPiCAK w serii Biblioteki Poezji Współczesnej. Zwraca uwagę, niespotykana komiksowa żółto-czarna okładka. Czy poezja też jest wyjątkowa?
W każdym razie te wiersze się nie patyczkują. Są niegrzeczne i bezczelne. Zwykle krótkie, szorstkie - pełne bezokoliczników, przejęzyczeń, przeinaczeń. Intrygujące, z frazami zdatnymi do cytowania.
Tytułowe pięszczoty to neologizm wymyślony na potrzebę opisania wahań uczuć między kochankami. „Garść szpil dla laleczek voodoo”, „dotkliwy pocałunek przez przejęzyczenie” - tedwa cytaty mogą sugerować styl macho.
Tak jest i już – autor zdaje się męsko-damskie wojny brać na chłodno. Po erotycznych uniesieniach, gdy jak „kosmici opuszczają swe latające spodki” jest „pełen pokrzyw papieros po -”. Żeby z tym żyć, pomaga trochę dystansu do siebie i autodeprecjacja: „Każda ruletka potrzebuje zera”, „Napięty grafik kundla, kundel się nie rozdwoi”, trochę złośliwości„Pomyśleć, że kobietę przepiłowano publicznie / dopiero na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku”, aż do akceptacji.
Wszystko to ze specyficznym dowcipem: „wszystkie wróble w garści świata / tam,gdzie kończy się nasza miłość do zwierząt.”, „Żeby iść dalej, french kiss & russian fist fighting, o jakim nie śniło się zwykłym świniom, a nawet świniom wegetarian”.
Najjaśniejszym punktem tomu wydaje mi się: trafnie opisany ból egzystencji w wierszu „Mehr Licht” i pełny paradoksów „Second hand”. Lubię cyniczny ton puent, takich jak np. w „Biomet letalny” czy „Tuż za rogiem”. Wśród smaczków książki dominuje ostra papryczka chili.
Zatem bądźcie przygotowani na pieczenie tudzież podrażnienie błon śluzowych, na swoiste "randewu kung-fu”: „Chwytanie się brzytwy dla przyjemności / wchodzi w krew szybciej niż można sądzić.”, „Świadkowie pytani o moje rysy, / pęknięcia oraz inne znaki szczególne / nie są w stanie znaleźć słów.”, „Chiromanci na głodzie ścigają mnie, / żeby mi odciąć dłonie, wieczorami czytać sobie do snu.”.
↧
Był 2016. Teraz 2017!


Próbuję publicznie promować książkę. Zatem czytałem w Brzezinach i dwa razy
w Łodzi - raz w ŁDK, raz na Pulsie Literatury. Szczególnie udane frekwencyjnie było spotkanie w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tomaszowie Maz. Spotkanie, w którym brał udział także poeta, redaktor mojej książki Piotr Grobliński - to coś z czego poetycko bardzo się cieszę. Doczekałem pięknych relacji w tomaszowskich mediach.https://www.nasztomaszow.pl/kultura-rozrywka/wieczor-poetycki-z-krzysztofem-kleszczem/
Poezja od wieków wychodzi spod pióra osób o wnikliwym spojrzeniu na świat, wrażliwych a nierzadko pragnących „coś” przekazać innym. 8 grudnia zamiłowanie do tej muzy wykazali mieszkańcy naszego miasta, licznie gromadząc się w sali koncertowej, przy placu Kościuszki 18, na spotkaniu autorskim z poetą Krzysztofem Kleszczem, które połączone było promocją jego książki pt. „Pański Płaszcz”. Podczas tego wieczoru wystąpił także łódzki poeta, wydawca Piotr Grobliński. Znakomitych gości powitała Ewa Adamska – dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tomaszowie Mazowieckim.
Główny gospodarz spotkania, Krzysztof Kleszcz, jest autorem książek poetyckich: „Ę”, wydanej osiem lat temu, oraz „Przecieki z góry”, które ukazały się cztery lata temu. I teraz trafia do rąk czytelników trzeci tomik, inny od pozostałych. Poeta, który mieszka pod Tomaszowem Mazowieckim, na co dzień pracuje z młodzieżą, pragnie zaintrygować w nowym zbiorze przede wszystkim grą słów.
Wytrawny miłośnik naszej mowy ojczystej znajdzie aliteracje (powtórzenia tych samych liter i sylab na początku w wersie lub w kolejnych) oraz paronomazje (polegające na zestawieniu podobnie brzmiących słów, bądź na wydobywaniu ukrytych związków wyrazowych). Według Pana Krzysztofa poezję możemy „nagiąć” do współczesności. Czyż nie pełno jej w codziennym życiu? Nawet internetowe memy (np. obrazki, filmiki, zdania czy słowa, które zdobywają popularność w sieci) mogą ją propagować. „Płaszcz Pański” jest swoistą skarbnicą takich wypowiedzi. „A może kiedyś moje krótkie frazy będą powszechnie cytowane”, życzył sobie nasz poeta.
Pierwszym wierszem, który odczytał, był: „Zaangażowany”: „Wyklułem się z ja. Długo pukałem w skorupę. Teraz troskliwie jak ojciec przewijam my. Natrętne my, którym zajmować się ponoć nie wypada […]” I tutaj wydawca Piotr Grobliński, autor tomiku „Inne sprawy dla reportera” zadał pytanie: Kogo ma na myśli mówiąc - my. Odpowiedź brzmiała, że to przede wszystkim najbliżsi z otoczenia poety: znajomi, w dalszej kolejności: mieszkańcy Tomaszowa czy po prostu ludzie. W nowym zbiorze znajduje się też pełno zdrowej ironii, słychać mówione: „nie” szerzącym się absurdom, tym niczym w filmie Stanisława Barei „Miś”, do którego nawiązuje w „Pańskim Płaszczu” poeta. Jego utwory mają zmieniać świat na lepsze.
Następnie zebrani usłyszeli wiersze: „Cała Polska czyta Pana Tadeusza”, „Wyobraź”, „Eternity”, „Księgarnia”, „Gadanie belfra”, „Kleszczmy rękoma” i inne. Każdy poprzedzony był krótkim słowem autora. W najnowszym tomiku znajdziemy też teksty, które w przewrotny sposób nawiązują do znanych postaci czy utworów i tak, np. do jednego z najbardziej znanych wierszy naszej noblistki Wisławy Szymborskiej „Nic dwa razy” czy do kontrowersyjnej aktorki i piosenkarki Marii Peszek.
Spotkanie okraszone było sporą dawką humoru oraz wystąpieniem Piotra Groblińskiego, który przeczytał swoje utwory zawarte w „Depilacji okolic serca”. Satyryczne felietony rozbawiły publiczność, zwłaszcza „Dieta Groblińskiego”. „Idea jest bardzo prosta – jemy tylko te produkty, których nazwy zaczynają się na pierwszą literę naszego imienia. Tak więc Anna, Aneta czy Andrzej powinni jeść arbuzy, ananasy, awokado, algi, andruty, antrykot, angielkę, agrest, antonówki, auszpik, aronię oraz anyż, no i oczywiście ambrozję – jeśli gdzieś uda im się dostać […]”. Satyra przeplatała się z refleksją, jak np. w wierszu , w którym ludzkie życie obliczone jest na cztery psy. Utrata pierwszego jest prawie niedostrzegana przez właściciela, kolejne odejścia zwierzaków coraz bardziej zmieniają jego życie i jego samego.
W podobnym tonie utrzymany jest utwór opowiadający o relacjach matki i córki spotkanych w autobusie i o upływającym czasie: „[…] za rok dwa starsza przestanie przyciągać spojrzenia, a przecież jeszcze przed rokiem nikt nie brał młodszej poważnie, teraz jest czas zrównania dnia z nocą wiosna i jesień latem w autobusie”. Wydawca wraz z autorem „Pańskiego Płaszcza” prowadził dyskusję, czy media społecznościowe pomagają w szerzeniu poezji, czy utrudniają pracę twórców. Zdania były podzielone. Wszystko zależy od odbiorców, by w natłoku informacji wybrali prawdziwe perły, a nie bezwartościowe świecidełka.
Tekst: MBP w Tomaszowie Maz.
Dyrektor MBP p. Ewa Adamska zapowiada spotkanie
Piotr Grobliński

Inne radości: moje wiersze są w nowym numerze kwartalnika "Arterie" (do nabycia w Empikach), dwa zostały przetłumaczone na język niemiecki i ukazały się w polsko-niemieckiej antologii pt. „Ani ziemia jałowa ani obiecana / Weder Wüstes Land noch gelobtes” (Dom Literatury w Łodzi / SPP Oddział Łódź, 2016) w tłumaczeniu Bernharda Hartmanna.
Jest i pierwsze zauważenie książki wśród krytyków: w poetyckim podsumowaniu 2016 roku w czasopiśmie "2Miesięcznik" Rafał Różewicz napisał:
"Trzeci tomik opublikował po czterech latach Krzysztof Kleszcz. Jego Pański płaszcz to spore zaskoczenie, jeśli ma się w pamięci wcześniejsze książki autora pochodzącego z Tomaszowa Mazowieckiego. Rację ma Tomasz Fijałkowski, który w blurbie pisał, że „te wiersze buzują, jakby zostawiono je na wolnym ogniu niezgody na rzeczywistość”. Owszem, Kleszcz jest wyraźnie zirytowany, ale ta jego irytacja na szczęście nie przechodzi na czytelnika. A ten się zaskakująco dobrze bawi i kiwa z aprobatą głową. W Pańskim płaszczu mówi do nas podmiot znacznie młodszy, niż by się mogło wydawać. Nie przykładny (?) mąż i ojciec, raczej kumpel, rówieśnik. Z Kleszczem chce się gadać, nieobcy jest
Czego chcę w 2017? A to już roku 2017 się domyśl.
↧
↧
Ironia i ronienie łez - recenzja Anny Mochalskiej w Salonie Literackim
W Salonie Literackim nr 1/2017 ukazała się recenzja mojej książki autorstwa Anny Mochalskiej.
Zachęcam do jej przeczytania: http://salonliteracki.pl/new/recenzje/845-ironia-i-ronienie-lez
Jest taka książka, którą dobrze się czyta, jeszcze zanim zacznie się ją czytać. Jej tytuł w połączeniu z nazwiskiem autora przyjemnie szeleści w ustach, musuje na języku. Krzysztof Kleszcz, Pański płaszcz. To właśnie ta książka. Motto i tytuł nawiązują do Misia Stanisława Barei, na okładce numerek z szatni, jakże historycznie wymowny (89). Jest polsko, aktualnie i sprawnie. I choć nas liczba 89 po prostu odsyła w konkretny moment czasowy, w chińskiej numerologii kombinacja 89 (lub 98) jest najkorzystniejszą z możliwych (jak podaje portal efengshui.pl, któremu w tej kwestii z pewnością można zawierzyć). To chyba zatem dobra wróżba na nowy rok (oby). A z całą pewnością dobra wróżba na lekturę.
Trzeba autorowi przyznać, że trzyma rękę na pulsie. W Pańskim płaszczu rolę epizodyczną gra nawet George Michael. Śmiem przypuszczać, że to ostatni poetycki tekst, w którym muzyk pojawia się jeszcze za życia. Kleszcz jest bardzo mocno osadzony w realiach współczesnych. Nie patrzy na system (społeczny, polityczny, kulturowy, etc.) z zewnątrz, ale od wewnątrz. Nie zmienia to jednak jego zdolności obserwacji i oceny sytuacji. Jak słusznie zauważył Tomasz Fijałkowski w blurbie – Autor widzi i opisuje, żyje. Przygląda się Polsce z czułością, ale jest bezlitosny dla chorób, które ją toczą (…).
Osadzenie wewnątrz nie pozbawia podmiotu obiektywizmu, nie odbiera dystansu ani trzeźwości osądu. W jednym z wierszy czytamy: Ronię ironię zamiast łez. Wybór ironii podyktowany jest potrzebą zajęcia określonej postawy. Wybór ironii to opowiedzenie się za aktywnym udziałem w rzeczywistości: nie załamujemy rąk i nie płaczemy (chyba że patrząc na zachód słońca), lecz decydujemy się na swoistą krytykę z przymrużeniem oka, wytknięcie błędu, drwinę. Więcej nawet: pragniemy wywrzeć wpływ, na razie subtelnie zasugerować, ale podszyć to lekką groźbą – ja tu jestem i czuwam, miejcie się na baczności.
Ironia nie stoi w sprzeczności z czułością. Tak naprawdę to dwa przejawy jednej i tej samej relacji do zewnętrza; to sygnał, że zewnętrze nas obchodzi. Podmiot wielokrotnie przeczuwa, że z rzeczywistością jest coś nie tak. To fabryka złych wieści produkująca szeregi bredni. To wiek zła, snu, w którym kilku prostych drwali / tnie wzdłuż blizn. Zachwianie zaufania do świata nie sprawia jednak, że gesty bliskości, zażyłości i troski pozostają niezauważalne czy niechciane. Bohater tych tekstów czuje się jednak tak, jakby jego głos był głosem wołającego na puszczy: Dłoń jest dla dłoni, // dla uderzającego piękna. Bywa pesymistą, ale nie rezygnuje z nadziei (chociaż z nią też jest coś nie tak). Ostatecznie wybór postawy aktywnej nie może jednak spowodować wycofania się z życia. Sprawność, z jaką Kleszcz obchodzi się ze słowem, pozwala na zawierzenie słowu, zaufanie w jego moc sprawczą i moc przemiany. Wyjściem z sytuacji okazuje się właśnie wiersz: Złu nie mam za złe, zło mam za zło. Nazywam, / a słowo ma w sobie ratunkowe koło, aureolę, przejście.
Świat, o którym opowiada Pański płaszcz, jest światem, w którym zanikają wszystkie znane nam wartości. Zanika w ogóle wszystko, co znane. Przemiany są ogromne i dotyczą właściwie wszystkich sfer życia: od kontaktów międzyludzkich, poprzez obszar pracy i rozrywki, aż do kwestii metafizycznych. Wobec tych przemian zaskakująca jest pewna stabilność i niezmienność egzystencji: Wszystko dwa razy, i znowu, i znowu. Chodzi tu także o sprawy społeczno-polityczne (znamienny w końcu cytat z Misia). Najbardziej paradoksalna i zaskakująca jest właśnie ta prawidłowość powtarzalności. Stąd też trudność w przezwyciężeniu wątpliwości co do wpływu człowieka na rzeczywistość. Ludzie nie są gatunkiem, który uczy się na błędach.
Metafizyczne osamotnienie człowieka skazuje go na konieczność radzenia sobie bez pomocy sił wyższych, różnorako rozumianych. Z wiecznością policzono się jak z eternitem, a (…) #obłok / nie może się jakoś przebić na Instagramie. Niezmiennym statusem jest zatem nieugaszone pragnienie, potrzeba znalezienia jakiegoś bytu jako gwaranta, chęć odszukania sensu i celu ukrytego w rzeczywistości, umiejętność postawienia tej rzeczywistości właściwych pytań i wyzwań. Kleszcz nie występuje z pozycji mentora, nawet jeśli pisze wiersz DO MŁODYCH 2.0, ale podsuwa rozwiązania. Deklarowana przez niego postawa ironii niekiedy zostaje zawieszona. Właściwie nieustanne błądzi na granicach: ironia-czułość, żartem-serio, nadzieja-pesymizm. Świat w Pańskim płaszczu nie tylko trudno zrozumieć; równie trudno przewidzieć jego dalszy rozwój (może być nim nawet #KONIECSWIATA).
Tym, co napędza liryczną opowieść poety, jest język. Ironia przejawia się tu nie tylko w stosunku do rzeczywistości, ale również w relacji do słów. Przewartościowanie musi dotyczyć ich w takim samym stopniu, w jakim dotyczy tego, do czego się odnoszą. I choć słowom – jak już wspomniałam – Kleszcz wierzy i wierzy w ich potencjał (Macham białym wierszem do waszego think tanku.), to jednak do słowa (pojedynczego) obowiązuje zasada ograniczonego zaufania. Epifania więc przeobraża się w jej pif-paf, jej fun. W Pańskim płaszczu słowo zostaje rozebrane na czynniki pierwsze, a wydestylowane cząstki napędzają sensy całych zdań i wierszy. Dzięki temu fraza ma charakter bardzo dynamiczny, co wydaje się idealnie przystawać do będącej w ciągłym ruchu rzeczywistości, za którą trzeba nadążać.
Rozpoznania autora nie napawają optymizmem, ale to nie są wiersze, które zostawiają czytelnika jedynie z poczuciem klęski. Pokazują wytrychy, sygnalizują drogi wyjścia, ale przede wszystkim każą się uważnie przyglądać. Pański płaszcz to rzetelne rozpoznanie. Najpierw należy dobrze zdiagnozować problem, żeby móc się zająć jego rozwiązaniem. I to właśnie robi Krzysztof Kleszcz – bada i diagnozuje. Podmiot w jednym z wierszy słyszy echo znanego filmowego dialogu: Nie mamy pańskiego płaszcza. Ale na niewypowiedzianą zaczepkę I co nam pan zrobi? jest reakcja w innym tekście: A teraz śpiewam w deszczu: mój płaszczu! Docierają do mnie przecieki z góry, z tego deszczu, że płaszcz gdzieś tam jest.
Anna Mochalska
Autor: Krzysztof Kleszcz
Tytuł: Pański płaszcz
Wydawca: Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2016
ISBN: 978-83-61680-03-1
↧
Golnąć płynu Lugola
RAFAŁ RÓŻEWICZ "Państwo przodem", Fundacja Duży Format, Warszawa 2016.
Młody, pochodzący z Nowej Rudy, a mieszkający we Wrocławiu, poeta Rafał Różewicz przepuszcza przodem: poetów zaangażowanych - tych na lewo i tych na prawo, poetów, którzy swoimi wersami mierzą się ze światem, którzy prowadzą wojny albo autoterapię.
Wybrał inną rolę poety: chłodnego obserwatora, który waży słowa, nie wygłasza manifestów. Niech będzie, że to taki operator-elektryk, który bada przepięcia słów, albo lekarz, który ma lek na cało zło: uspokoić niezdrowo przyspieszony puls.
"Popatrz na rwącą rzekę słów, kontempluj jej miły chłodek, zanurz w niej stopy, zachwyć się wieloznacznością!" - zdaje się mówić, tworząc ciągi zdań wynikających ze skojarzeń słów, a wyobraźnia poetycka mu dopisuje. Jego metodę twórczą opisałbym jako szaloną przejażdżkę po pętli toru wyścigowego. To nie jest podróż w jakimś konkretnym kierunku. "Nieważne dokąd zaprowadzi mnie wiersz" - mógłby cedzić jak kierowca, trzymając wykałaczkę w zębach. "Chcę czuć zapach palonych opon - czuć robotę poety."
W pierwszym swoim tomie pisał o przedmiotach ze swojego otoczenia ("wiersze o zwykłej lodówce"), inspirował się Mironem Białoszewskim. Tu jest dynamiczniej, jest ruch: spadają regały z książkami, wylewa się kawa. Jest humor: "Nawet w szachach czarni mają przesrane, / atakować zaczynają zawsze białe. White power. / Ciemna biała masa wyprowadzana w pole / za każdym razem, niezależnie kto / za tym stoi." Wiersze pęcznieją, kipią ze swoich foremek. Autor zdaje się nie mieć strachu o nieobyczajne słowa: pełno tu wkurwień, ch#jów, dup, pierdzeń, kibli, kup. To zdaje się być generacyjnie niezbędne, ot ekspresja! (Ja bym to i owo wypikał. Ale to jego jazda, jego banda).
Zadać sobie wiersz. Mocować się z jego materią. Zmusić przestrzeń, by zechciała wstąpić w wers. Wszystko jest poezja! Gdy Różewicz pisze o idiotyzmie współczesności, który "z serca robi Prypeć, z dupy Czarnobyl", konstatuje: "trzeba sobie golnąć płynu Lugola"! A ja notuję, że wygrywa dwa zero! Paronimy, paronomazje w walce o równowagę ducha! Ja jestem za! I cmokam, gdy czytam: "para się bank", "kombinacje z kombinezonami", "Gillette goli z zacięciem", "takie buty które mi tu akurat podeszły przypasowały", "kiedy ta na to (jak Tanatos)"...
Motywem przewodnim zdaje się być pobyt w pewnej księgarni. Z podziękowań wynika, że chodzi o kultowe "Tajne komplety". Absolutnie inspirujące miejsce! Zapewne to z notatek sporządzanych w tym miejscu powstały wersy o czytaniu, że to: "zabawa // w publiczne dodawanie i odejmowanie znaczeń, pod którymi są znaczenia / ukryte: trzeciorzęd i czwartorzęd znaczeń - mają o nich pojęcie jedynie dinozaury / krytyki literackiej".
To tu autor spotkał piękną dziewczynę, by wyznać jej: "Nie chcę Lwowa, nie chcę Wilna, tylko ciebie / w ustalonych granicach." To tutaj księgarz obserwuje uważnie czytelników "by ktoś nie uszedł z >>Życiem / na Gorąco", ma refleksje na temat sprzedaży reportaży z Rwandy i Czeczenii. Wreszcie to tu odbywa się wieczór z autorem, na który nikt nie przyszedł.
Różewicz wyprowadza wiersz z błahych rzeczy: choćby z wyżutej gumy przyklejonej do krzesła, z obserwacji zawodów w skokach. A potem czytamy, że "wszystkie korpoinstytucje (...) będą zawsze fresh mint" albo "Ojczyzna // musi być jak niezmienny wiatr z tyłu"...
W wierszu "Spotkanie kółka teatralnego" jest sporo humoru z zabawy kosmiczną perspektywą: "Z punktu widzenia Plutona: bezduszni - spędza 248 lat / w rozjazdach, a my odmawiamy mu podstawowych praw". Dobrą próbką stylu jest wiersz o kawie, która "wyszła z siebie". W "Rozmowie w >>katedrze<<" i "Remoncie poranka u Reinera Kunzego" czuję chuligański flow w stylu Tomasza Bąka.
Znakiem tej poezji jest bystra obserwacja: "przemysł piłkarski już im narzuca zdanie: stroje, herby, paski, jak pasiaki z numerami, by kopali ile wlezie" i zaskakujące metamorfozy np. gdy burzę feromonów opisują: czerwone sztandary, łagry, system monopartyjny, recesja i gospodarczy buum. Jej rozgadanie i tłuszcz kolokwializmów rozgrzeszam, bo skoro "poetów należy używać", pozwólmy poetom sobie używać.
Młody, pochodzący z Nowej Rudy, a mieszkający we Wrocławiu, poeta Rafał Różewicz przepuszcza przodem: poetów zaangażowanych - tych na lewo i tych na prawo, poetów, którzy swoimi wersami mierzą się ze światem, którzy prowadzą wojny albo autoterapię.
Wybrał inną rolę poety: chłodnego obserwatora, który waży słowa, nie wygłasza manifestów. Niech będzie, że to taki operator-elektryk, który bada przepięcia słów, albo lekarz, który ma lek na cało zło: uspokoić niezdrowo przyspieszony puls.
"Popatrz na rwącą rzekę słów, kontempluj jej miły chłodek, zanurz w niej stopy, zachwyć się wieloznacznością!" - zdaje się mówić, tworząc ciągi zdań wynikających ze skojarzeń słów, a wyobraźnia poetycka mu dopisuje. Jego metodę twórczą opisałbym jako szaloną przejażdżkę po pętli toru wyścigowego. To nie jest podróż w jakimś konkretnym kierunku. "Nieważne dokąd zaprowadzi mnie wiersz" - mógłby cedzić jak kierowca, trzymając wykałaczkę w zębach. "Chcę czuć zapach palonych opon - czuć robotę poety."
W pierwszym swoim tomie pisał o przedmiotach ze swojego otoczenia ("wiersze o zwykłej lodówce"), inspirował się Mironem Białoszewskim. Tu jest dynamiczniej, jest ruch: spadają regały z książkami, wylewa się kawa. Jest humor: "Nawet w szachach czarni mają przesrane, / atakować zaczynają zawsze białe. White power. / Ciemna biała masa wyprowadzana w pole / za każdym razem, niezależnie kto / za tym stoi." Wiersze pęcznieją, kipią ze swoich foremek. Autor zdaje się nie mieć strachu o nieobyczajne słowa: pełno tu wkurwień, ch#jów, dup, pierdzeń, kibli, kup. To zdaje się być generacyjnie niezbędne, ot ekspresja! (Ja bym to i owo wypikał. Ale to jego jazda, jego banda).
Zadać sobie wiersz. Mocować się z jego materią. Zmusić przestrzeń, by zechciała wstąpić w wers. Wszystko jest poezja! Gdy Różewicz pisze o idiotyzmie współczesności, który "z serca robi Prypeć, z dupy Czarnobyl", konstatuje: "trzeba sobie golnąć płynu Lugola"! A ja notuję, że wygrywa dwa zero! Paronimy, paronomazje w walce o równowagę ducha! Ja jestem za! I cmokam, gdy czytam: "para się bank", "kombinacje z kombinezonami", "Gillette goli z zacięciem", "takie buty które mi tu akurat podeszły przypasowały", "kiedy ta na to (jak Tanatos)"...
Motywem przewodnim zdaje się być pobyt w pewnej księgarni. Z podziękowań wynika, że chodzi o kultowe "Tajne komplety". Absolutnie inspirujące miejsce! Zapewne to z notatek sporządzanych w tym miejscu powstały wersy o czytaniu, że to: "zabawa // w publiczne dodawanie i odejmowanie znaczeń, pod którymi są znaczenia / ukryte: trzeciorzęd i czwartorzęd znaczeń - mają o nich pojęcie jedynie dinozaury / krytyki literackiej".
To tu autor spotkał piękną dziewczynę, by wyznać jej: "Nie chcę Lwowa, nie chcę Wilna, tylko ciebie / w ustalonych granicach." To tutaj księgarz obserwuje uważnie czytelników "by ktoś nie uszedł z >>Życiem / na Gorąco", ma refleksje na temat sprzedaży reportaży z Rwandy i Czeczenii. Wreszcie to tu odbywa się wieczór z autorem, na który nikt nie przyszedł.
Różewicz wyprowadza wiersz z błahych rzeczy: choćby z wyżutej gumy przyklejonej do krzesła, z obserwacji zawodów w skokach. A potem czytamy, że "wszystkie korpoinstytucje (...) będą zawsze fresh mint" albo "Ojczyzna // musi być jak niezmienny wiatr z tyłu"...
W wierszu "Spotkanie kółka teatralnego" jest sporo humoru z zabawy kosmiczną perspektywą: "Z punktu widzenia Plutona: bezduszni - spędza 248 lat / w rozjazdach, a my odmawiamy mu podstawowych praw". Dobrą próbką stylu jest wiersz o kawie, która "wyszła z siebie". W "Rozmowie w >>katedrze<<" i "Remoncie poranka u Reinera Kunzego" czuję chuligański flow w stylu Tomasza Bąka.
Znakiem tej poezji jest bystra obserwacja: "przemysł piłkarski już im narzuca zdanie: stroje, herby, paski, jak pasiaki z numerami, by kopali ile wlezie" i zaskakujące metamorfozy np. gdy burzę feromonów opisują: czerwone sztandary, łagry, system monopartyjny, recesja i gospodarczy buum. Jej rozgadanie i tłuszcz kolokwializmów rozgrzeszam, bo skoro "poetów należy używać", pozwólmy poetom sobie używać.
↧
Jak mama jest

T.Love nie był moim ulubionym zespołem nigdy, ale przez lata uświadomiłem sobie, jak wiele znaczą dla mnie pojedyncze piosenki. Ich przypominanie to wyjątkowy wehikuł czasu, np. płytę "Wychowanie" z 1989 roku (miałem 15 lat) nagrałem sobie na kasetę magnetofonową na prehistorycznej Finezji, a tytuły wypisałem na maszynie do pisania. Gdy miałem lat 17: ukazał się "Pocisk miłości" z piosenką: "Warszawa". I pomyśleć, że zwrot "pieprzony Żoliborz" wzbudzał kontrowersje - dziś wywołuje uśmiech... Przy piosenkach z "Kinga" jechałem na praktyki studenckie... Przy piosenkach z "Prymitywu" tańczyłem na jakichś balangach (świetne: "To nie jest miłość", "Potrzebuję wczoraj", "Gloria")... Moja młodość karmiła się takimi tekstami jak ten z piosenki "Motorniczy", w którym Muniek specyficznie opisał alkoholowy odjazd: "Lubię wtedy leżeć na chodniku i popatrzeć w oczy Boga"...
Dodam więc dla porządku, że każda z płyt: "Al Capone", "Chłopaki nie płaczą", "Antyidol", "Model 01", "I Hate Rock'n'Roll" miała co najmniej kilka świetnych piosenek, których słuchało się wielokrotnie. Miałem jakiś problem z tekstami, że to za bardzo w zgryw idzie ("Chłopaki nie płaczą"), albo w niedojrzałość ("Nie Nie Nie"), ale wpisywałem go w konwencję pop-rockowej piosenki. Dwupłytowy "Old is Gold" zupełnie niespodziewanie (bo początkowo byłem nieufny) pokazał zespół jako klasyków. Te akustycznie, inaczej niż do tej pory aranżowane utwory, wybiły zespół na wyższy poziom. Tekstowo Staszczyk dźwigał tu niezłe ciężary i nie spalił żadnej próby.
Czy nowa płyta da radę? Pierwsza jej zajawka była niesamowita! "Pielgrzym" to muzycznie i tekstowo - rzecz z dużą klasą! "Mijam królestwa tego świata / Mijam miasta, krwawy tron / Mijam haremy, mijam dżungle / Cesarzy i ich zgon".
Przy "Bum Kassandra" załącza się dyskoteka. Muniek wieszczy koniec świata i postanowił do tego zatańczyć. "Nadchodzi czyste zło, apokalipsa / Znaczenia nie ma tu hajs i pozycja". Dobry numer o świecie, który idzie w złym kierunku.
Przebojem powinien zostać "Alkohol", kojarzący się z "Lust For Life" Iggy Popa. Jego urodą jest to, że po swojemu odczytają go fani alkoholowych libacji i zatwardziali abstynenci. To jest sztuka tak napisać! Szczególnie podoba mi się fraza: "Jak mama jest"...
Uroczy taneczny beat ma piosenka "Siedem". I choć nie odkrywa Ameryki, to zaśpiewany wysokim głosem refren "A ty chcesz więcej i więcej..." - wchodzi w głowę i może stać się hymnem mężczyzn stojących przed sklepami w galeriach w oczekiwaniu na swoje żony...
Uwaga! Nie schodzimy z parkietu. "Blada" - dosłownie jest ulepiona z buziaków, słodka. Czułe wyznanie miłości do bladej dziewczyny i oczekiwaniu na jej piegi.
Z "Warszawą Gdańską" mam problem... Melodia refrenu i fragment o Davidzie Bowie jest ok, ale te "zamykające się granice i straszące nas dworce" są jednak za proste, za tandetne...
"Niewierny patrzy na krzyż" - ciekawie podane przemyślenia człowieka, który wątpi w Boga. Tomasz zwany Didymos nie uwierzy, bo nie zobaczył. Muzycznie to kawał dobrej roboty, dobra perkusja i wokal.
"Matka Joanna od Aniołów" - osobista ballada dla życiowej partnerki - do mnie nie trafia. Może dlatego, że wcześniej Muniek już pisał o niebo lepiej deprecjonując siebie (patrz: płyta solowa i "Dzieje grzechu")...
Piosenka "Moi rodzice" w pierwszej chwili włączyło mi się "nie". Ale... polubiłem. To powrót do klimatu "Old Is Gold". "Nie wstydzę się" - śpiewa, tuż przed refrenem, który mogłaby wykonywać - powiedzmy - Arka Noego. Muniek tu dokonuje naprawdę niemożliwego, bo ciężko się jednak nie wzruszyć.
"Lubitz i Breivik" i "Marsz" - to słabszy fragment płyty. W słowach "Marszu" nie ma polotu i puenta słaba. Zaś "Ostatni gasi światło" to nietypowe gadanie do dyskotekowej melodyjki. Wspomnienia Muńka kupuję dzięki frazie "łykałem wszystko jak pelikan wodę". Refren jest uroczy, a ostatnia zwrotka o prozacu przerysowana.
Wreszcie - "Kwartyrnik" - próba opisania podzielenia społeczeństwa w Polsce. "Dla was gnoje to zbyt trudne" - Muniek wkurza się i wymyśla - znane już z płyt Sidneya Polaka - przesłanie: "trzeba smutę zapić wódką". Przyznam, że to może się sprawdzić na imprezie...
Wizja, że dzięki "mamie" godzi zwaśnionych Polaków jest interesująca.
↧
Przerastanie siebie swym snem
WIT SZOSTAK "Sto dni bez słońca", Powergraph, Warszawa 2014.
Ten ponad 400-stronicowy pastisz książek kampusowych, czyta się - także dzięki krótkim rozdziałom - nadzwyczaj lekko. Oto główny bohater gamoniowaty Lesław Srebroń (nazwisko z wiersza Leśmiana: "Księżyc to — wioska ogromniasta, / Gdzie ciszę ciuła brat mój — Srebroń, / Co siebie własnym snem przerasta, / Więc mu istnienia w srebrze — nie broń!") dostaje pracę na Uniwersytecie położonym na fikcyjnym archipelagu Finnegany (nazwa z książki Joyce'a). Mamy tu klimat rodem z książek Davida Lodge'a, które bardzo lubię.
Od początku główny bohater o cechach Don Kichota - megaloman, któremu wydaje się, że na tym marnym przyczółku jest obrońcą Europy - wzbudza w nas politowanie, a kiedy bez żenady zgadza się na uczestnictwo w naukowym projekcie pani O'Sullivan "Życie seksualne uczonych", wywołuje już tylko smutek i żal. Ten dziwoląg w tweedowej marynarce nadinterpretujący rzeczywistość i dzieła swojego mistrza Filipa Włócznika, żyje w przeświadczeniu o swej wielkiej roli, choć prowadzi zajęcia dla pięciu znudzonych studentów. W chwilach uniesienia płacze nad geniuszem literackim swojego guru.
Szostak "toczy bekę" z tematów prac naukowych ("Motyw winorośli we współczesnej prozie bałkańskiej", "Pochód penisa przez dzieje"), z całego życia studenckiego (genialne jest przeświadczenie naszego bohatera, że uczniowie sms-ami wysyłają sobie wyszukiwane informacje pogłębiające tematykę zajęć!). Przytaczane streszczenia książek Filipa Włócznika, te książki w książce, to sprytna karykatura wątków patriotycznych w literaturze fantastycznej.
Śmiałem się ze świetnie skonstruowanych gagów np. powtarzające się "I hołd, by mu oddali / ale przegrzebki jedli.", "członkowie (fellows)" albo z tego, co można wysnuć ze zdania o wrastających paznokciach. Cały ten ton egzaltacji i humoru rodem z "Baśni angielskich" Jacobsa, wprawia w świetny nastrój.
Gdy uczelniany Don Kichot wymyśla projekt ocalenia Europy przed całym złem tego świata, gdy wypisuje "...na drugiej kartce: nihilizm, kryzys wartości, atrofia tradycyjnych wspólnot, wzrost znaczenia miast, śmierć Boga, śmierć duchowa człowieka, subiektywizm, relatywizm, subiektywizm a relatywizm, scjentyzm, rozwój techniki, kult dobrobytu, operacje plastyczne, kryzys katolicyzmu, wzrost nacjonalizmów, państwo opiekuńcze, konsumpcjonizm, pornografia, uprzedmiotowienie (...)" i wierzy, że naprawi świat, autokreacja i egzaltacja prowadzi go w śmieszność, a ta śmieszność do katastrofy.
Na tylnej okładce sam autor elegancko się prezentuje w tweedowej kreacji. Ekhm... jakby zachęcał, by w tym stroju Srebronia, nie rozumiejącego świata, zobaczyć siebie. Podziwiając dystans autora, którego stać było na autoparodię, bez problemu zobaczyłem siebie: dzielnie szyjącego "pański płaszcz", wizualizującego sobie tysiące potencjalnych czytelników, ślepego na to, że tysiące potencjalnych czytelników wzrusza ramionami.
O! I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki!
Ten ponad 400-stronicowy pastisz książek kampusowych, czyta się - także dzięki krótkim rozdziałom - nadzwyczaj lekko. Oto główny bohater gamoniowaty Lesław Srebroń (nazwisko z wiersza Leśmiana: "Księżyc to — wioska ogromniasta, / Gdzie ciszę ciuła brat mój — Srebroń, / Co siebie własnym snem przerasta, / Więc mu istnienia w srebrze — nie broń!") dostaje pracę na Uniwersytecie położonym na fikcyjnym archipelagu Finnegany (nazwa z książki Joyce'a). Mamy tu klimat rodem z książek Davida Lodge'a, które bardzo lubię.
Od początku główny bohater o cechach Don Kichota - megaloman, któremu wydaje się, że na tym marnym przyczółku jest obrońcą Europy - wzbudza w nas politowanie, a kiedy bez żenady zgadza się na uczestnictwo w naukowym projekcie pani O'Sullivan "Życie seksualne uczonych", wywołuje już tylko smutek i żal. Ten dziwoląg w tweedowej marynarce nadinterpretujący rzeczywistość i dzieła swojego mistrza Filipa Włócznika, żyje w przeświadczeniu o swej wielkiej roli, choć prowadzi zajęcia dla pięciu znudzonych studentów. W chwilach uniesienia płacze nad geniuszem literackim swojego guru.
Szostak "toczy bekę" z tematów prac naukowych ("Motyw winorośli we współczesnej prozie bałkańskiej", "Pochód penisa przez dzieje"), z całego życia studenckiego (genialne jest przeświadczenie naszego bohatera, że uczniowie sms-ami wysyłają sobie wyszukiwane informacje pogłębiające tematykę zajęć!). Przytaczane streszczenia książek Filipa Włócznika, te książki w książce, to sprytna karykatura wątków patriotycznych w literaturze fantastycznej.
Śmiałem się ze świetnie skonstruowanych gagów np. powtarzające się "I hołd, by mu oddali / ale przegrzebki jedli.", "członkowie (fellows)" albo z tego, co można wysnuć ze zdania o wrastających paznokciach. Cały ten ton egzaltacji i humoru rodem z "Baśni angielskich" Jacobsa, wprawia w świetny nastrój.
Gdy uczelniany Don Kichot wymyśla projekt ocalenia Europy przed całym złem tego świata, gdy wypisuje "...na drugiej kartce: nihilizm, kryzys wartości, atrofia tradycyjnych wspólnot, wzrost znaczenia miast, śmierć Boga, śmierć duchowa człowieka, subiektywizm, relatywizm, subiektywizm a relatywizm, scjentyzm, rozwój techniki, kult dobrobytu, operacje plastyczne, kryzys katolicyzmu, wzrost nacjonalizmów, państwo opiekuńcze, konsumpcjonizm, pornografia, uprzedmiotowienie (...)" i wierzy, że naprawi świat, autokreacja i egzaltacja prowadzi go w śmieszność, a ta śmieszność do katastrofy.
Na tylnej okładce sam autor elegancko się prezentuje w tweedowej kreacji. Ekhm... jakby zachęcał, by w tym stroju Srebronia, nie rozumiejącego świata, zobaczyć siebie. Podziwiając dystans autora, którego stać było na autoparodię, bez problemu zobaczyłem siebie: dzielnie szyjącego "pański płaszcz", wizualizującego sobie tysiące potencjalnych czytelników, ślepego na to, że tysiące potencjalnych czytelników wzrusza ramionami.
O! I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki!
Wit Szostak - pisarz urodzony w Krakowie, ożeniony szczęśliwie,
nagrodzony Zajdlem, nominowany do Nike,
wystawiony w Teatrze Starym, ubrany w tweed.
↧
↧
Tomasz Cieślak o "Pańskim płaszczu" w E-kalejdoskopie

Na łamach e-kalejdoskop.pl ukazała się recenzja mojej książki autorstwa Tomasza Cieślaka.
Ironia? Zamiast łez?
Tym razem zacznę nietypowo – monotonnym, alfabetycznym wymienieniem: all inclusive, chwilówka, full wypas, fun, gratis, grill, info, joga, jogurt light, lajk, lans, level, mp3, outlet, Photoshop, program kulinarny, promocja, reklama, selfie, serial, sms, sondaż, spot, szacun, tortilla, wi-fi, wow!
Witajcie w dzisiaj! – można by zawołać, czytając „Pański płaszcz”, najnowszy zbiór wierszy tomaszowskiego poety Krzysztofa Kleszcza. Nawet jeśli do końca nie wiemy, co niektóre wymienione w pierwszym akapicie wyrazy znaczą albo w jakich okolicznościach się ich używa, na pewno się z nimi zetknęliśmy – i stykamy w wierszach tomaszowianina. Ambicją autora tych liryków jest bowiem sportretowanie współczesności w jej możliwie wielu odsłonach i aspektach. Bynajmniej nie z zachwytem, lecz przeciwnie – w poczuciu, że świat (i w jakimś stopniu, jakkolwiekbyśmy się bronili, my z nim) głupieje w bylejakości, banale i konsumpcji, zatracając to, co było dotąd jego prawdziwą wartością. „Pański płaszcz” to zbiór utworów powstałych z etycznej pasji, z niezgody na rozpad rzeczywistości i człowieczeństwa, z tęsknoty za harmonią i prawdą.
Kleszcz jest przy tym poetą bardzo wyraźnie świadomym, że mówi do dzieci swojego czasu, nie proponuje więc lekcji etyki. Nie kreuje bohatera lirycznego, który byłby wyraźnie ponad to wszystko, co widzi (i co gnije) wokół. On tylko starannie zbiera i opisuje, jakby nie chciał niczego pominąć, niczego zbyć milczeniem – bo robi to z autentyczną zaciekłością. Chyba nawet zresztą gromadzi aż nazbyt starannie, opisuje nazbyt szczegółowo, ponieważ wywołuje u odbiorcy efekt niezdrowego zaciekawienia, zapraszając do udziału w swoistych zawodach: „zgadnij, o czym jeszcze powiem”, „zastanów się, czy czegoś nie przeoczyłem”. Nie przeoczył. Zajrzał w każdą ciemną dziurę i pokazał, że znikąd nadziei.
Warsztatowo rzecz jest bardzo smakowita. Wszystko rozgrywa się nie w krzyku przerażenia towarzyszącego apokalipsie, nie w lamentacjach, a – w zdziwieniu i poprzez subtelny cień ironii. Kleszcz kompromituje skompromitowany świat zaledwie zestawiając nieprzystawalne do siebie obrazy, łącząc niełączliwe pojęcia i wyrazy. Pokazuje rozpad domu, miłości, tradycji, poezji. I co dla niego szczególnie ważne, co decyduje o najgłębszym sensie istnienia: religii oraz eschatologii. „Z wiecznością policzono się jak z eternitem. Zedrzeć, / składować z dala od ludzi” – tymi słowami rozpoczyna wiersz „Eternity”. To bodaj jedyny utwór, którego podmiot jest tak wyraźnie sarkastyczny. W innych nawet nie krzywi się i nie nadyma, jak zwykło wielu wytrawnych moralistów dzisiejszej doby. Opowiada spokojnie o rozpadzie, patrząc nań od wewnątrz, jako współuczestnik, może nawet – jako nieświadomy współsprawca, który co prawda coś tam jeszcze innego, lepszego pamięta, do czegoś innego niż to, co widzi, tęskni, ale nie umie się sam przeciwstawić światu, zbudować na nowo, bo mu po prostu brak godnego budulca. Bo sam podlega rozpadowi. Dlatego pyta (chyba nie dramatycznie, lecz z rezygnacją?) w finale „Zimnych ogrodników”: „Co jeśli poznają nas / po owocach? Po naklejce Made in China?”.
Naprawdę, świetnie zrobione wiersze! Mimo to mam ochotę zapytać przede wszystkim o to, kiedy powstały, bo odnosząc się – w bogactwie motywów i tematów, w tym swoim rozbuchaniu – do naszej rzeczywistości, jakby jej jednak już nie obejmowały, jakby ślizgały się po powierzchni. Oczywiście wiem, że nie mogę mieć do poety pretensji, że coś pominął, że jego wizja nie zgadza się z moją. Ale muszę napisać, że się nie zgadza! Czytam „Pański płaszcz” jak opowieść sprzed lat, kiedy wydawało się, że historia się skończyła, że na wszystko będzie lekarstwo, że „zabijamy się jedynie / na wyprzedażach”. Jednak ludzie nie giną głównie w hipermarketach i w wypadkach, a na wojnie, pełzającej w Europie i tragicznej na Bliskim Wschodzie. W Polsce też można oberwać nie tylko oberwaną półką sklepową. Jest goręcej i bardziej ponuro niż w poetyckiej wizji Kleszcza. Ktoś powie, że przywołuję coś, co nas omija. Czyżby? Powie: piszesz o sprawach odległych. Czyżby? Mam wrażenie, że „Pański płaszcz” prezentuje, bardzo atrakcyjnie, kalejdoskop spraw bliskich, ale wielokroć już opisanych. Że, ślizgając się po powierzchni, prezentuje wymyślne figury na dobrze wypolerowanej, otoczonej zgrabnymi barierkami powierzchni. Wiersz „Programowy” Krzysztof Kleszcz kończy zdaniem: „Ronię ironię zamiast łez”. Nie zawsze chyba tak przystoi.
Krzysztof Kleszcz, „Pański płaszcz”. Wyd. Kwadratura, Łódź 2016.
opublikowano: 26 stycznia 2017 na www.e-kalejdoskop.pl
↧
Mozół, zatwardziałość i utyski
JOE BONAMASSA "Blues of Desperations", 2016.
Bonamassa, bo po wymianie rury w piecu, też mam zniszczone dłonie. Bonamassa, bo w moim domu rośnie wirtuoz gitary. Bonamassa, bo jest w tej muzyce jakaś błogość, pewność siebie. Bonamassa - bo to geniusz. Też, bym chciał, być płodny jak Joe: dotknąć się kartki i mieć tekst. Która to już jego płyta? Urodzony w 77 roku, ma chyba włączone jakieś turbo. Licząc solowe - dwunasta. A przecież jeszcze są koncertowe, a także płyty w duecie z Beth Hart i Black Country Communion.
To może być zarzut, że to bezpieczna muzyczka, ale ja właśnie dokładnie takiej potrzebuję. Piosenki dla przyjemności słuchania. Trochę wycofane, pogodzone, niewalczące. Tak jak akustyczna, uzależniająca "The Valley Runs Low", w którym żeńskie chórki dogadują słodko "Wait, wait"... O tym, że ona odeszła, ale przecież wróci... Taka słodka desperacja.
Płyta zaczyna się od szalonej perkusji naśladującej pędzący pociąg. Umówmy się - nie jest to pendolino. Tradycyjna ciuchcia na węgiel, "pociąg jak huragan". Są tu piękne spazmy gitary, a panie naśladują gwizd lokomotywy. Jaką metaforą nas tu częstuje Mr Bonamassa? Ano taką: "Wyjeżdżam, mam swój rozum, nie wrócę już."
Drugi kawałek, być może najlepszy na płycie - "Mountain Climbing", ma świetny początek (musiał tego namiętnie słuchać Jan Bo, skoro nagrał "Bananowy dżem"), świetny refren. Zaczyna się od "I’m just a poor man working day by day". Jest o mozole codzienności i przeświadczeniu, że ta "górska wspinaczka" ma sens. Oto "smutek samego dna". I ta piękna solówka. Zaciśnij zęby, pracuj, rób swoje. Na pustkowiu, w dziurawych portkach, uderzając młotem między kamień i stal.
"Drive" został wybrany na singiel. To zakręcacz łez. O porażce, z której musimy wyjechać. Czeka nas długa droga, "puśćmy trochę starych bluesów, załóż swoją ulubioną sukienkę, let's drive". Gorzko, ale da się polubić ten smak.
Dumny jakiś - tak go widzę - jest "No Good Place For Lonely". Temat: zatwardziałość w poszukiwaniu zastępstwa dla tej, która odeszła. "Przeszukuję świat", ale wciąż tęsknię. Gitara łka: "nie chcę, by ktoś zobaczył, że płaczę".
Tytułowy utwór - zaczynający się cokolwiek kosmicznie - przypomina mi trochę Deep Purple z płyty "Perfect Stranglers". Desperat czeka na telefon, a wilki wyją.
Pora na zmianę klimatu - "You Left Me Nothing But The Bill And The Blues"..., jesteśmy w barze, spłukani, pijemy ostatnie wino. Utwór dobrze buja, a solówka ma w sobie nawet rzężenie osła.
"Distant Lonesome Train"... znów pociągowy klimat - diabeł pali w jego piecu. Potem jeszcze podniosła pieśń "How Deep This River Runs", z obowiązkowym miejscem na karkołomne solo. A na deser: jazzujące, luzackie, knajpiane, z fajnym pianinkiem "Livin' Easy". Tu już, mam wrażenie, opuszcza nas desperacja. Z innej bajki - "What I've Known for a Very Long Time"... To już taka trochę muzyka do kawy i ciasta. Desperaci muszą odpocząć.
To może być zarzut, że to bezpieczna muzyczka, ale ja właśnie dokładnie takiej potrzebuję. Piosenki dla przyjemności słuchania. Trochę wycofane, pogodzone, niewalczące. Tak jak akustyczna, uzależniająca "The Valley Runs Low", w którym żeńskie chórki dogadują słodko "Wait, wait"... O tym, że ona odeszła, ale przecież wróci... Taka słodka desperacja.
Płyta zaczyna się od szalonej perkusji naśladującej pędzący pociąg. Umówmy się - nie jest to pendolino. Tradycyjna ciuchcia na węgiel, "pociąg jak huragan". Są tu piękne spazmy gitary, a panie naśladują gwizd lokomotywy. Jaką metaforą nas tu częstuje Mr Bonamassa? Ano taką: "Wyjeżdżam, mam swój rozum, nie wrócę już."
Drugi kawałek, być może najlepszy na płycie - "Mountain Climbing", ma świetny początek (musiał tego namiętnie słuchać Jan Bo, skoro nagrał "Bananowy dżem"), świetny refren. Zaczyna się od "I’m just a poor man working day by day". Jest o mozole codzienności i przeświadczeniu, że ta "górska wspinaczka" ma sens. Oto "smutek samego dna". I ta piękna solówka. Zaciśnij zęby, pracuj, rób swoje. Na pustkowiu, w dziurawych portkach, uderzając młotem między kamień i stal.
"Drive" został wybrany na singiel. To zakręcacz łez. O porażce, z której musimy wyjechać. Czeka nas długa droga, "puśćmy trochę starych bluesów, załóż swoją ulubioną sukienkę, let's drive". Gorzko, ale da się polubić ten smak.
Dumny jakiś - tak go widzę - jest "No Good Place For Lonely". Temat: zatwardziałość w poszukiwaniu zastępstwa dla tej, która odeszła. "Przeszukuję świat", ale wciąż tęsknię. Gitara łka: "nie chcę, by ktoś zobaczył, że płaczę".
Tytułowy utwór - zaczynający się cokolwiek kosmicznie - przypomina mi trochę Deep Purple z płyty "Perfect Stranglers". Desperat czeka na telefon, a wilki wyją.
Pora na zmianę klimatu - "You Left Me Nothing But The Bill And The Blues"..., jesteśmy w barze, spłukani, pijemy ostatnie wino. Utwór dobrze buja, a solówka ma w sobie nawet rzężenie osła.
"Distant Lonesome Train"... znów pociągowy klimat - diabeł pali w jego piecu. Potem jeszcze podniosła pieśń "How Deep This River Runs", z obowiązkowym miejscem na karkołomne solo. A na deser: jazzujące, luzackie, knajpiane, z fajnym pianinkiem "Livin' Easy". Tu już, mam wrażenie, opuszcza nas desperacja. Z innej bajki - "What I've Known for a Very Long Time"... To już taka trochę muzyka do kawy i ciasta. Desperaci muszą odpocząć.
↧
Złoty Środek Poezji już w kwietniu

Wiadomo, że w czasie festiwalu wystąpi zespół Raz Dwa Trzy.
Do XIII Konkursu Literackiego im. Artura Fryza na debiutancki tomik poetycki 2016 wpłynęło 71 książek.
Organizatorzy zastrzegają, że zgodnie z regulaminem konkursu wykluczone zostaną tomiki niedebiutanckie. Poniżej znajduje się lista WSZYSTKICH tomów, które wpłynęły na konkurs.
Jury w składzie prof.dr hab. Piotr Śliwiński, dr Jakub Kornhauser oraz Adam Wiedemann już rozpoczęło obrady!
- Adam Buszek, Cztery strony twarzy, Wydawnictwo Papierowy Motyl, Toruń 2016
- Adam Leszkiewicz, Fantomowa głowa, Klub Jagielloński, Kraków 2016
- Adrian Sinkowski, Raptularz, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2016
- Agata Wielgołaska, Zaplanowane Nieporozumienie, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Andrzej Kędzierski, Literackie Litchi, Częstochowa 2016
- Andrzej Titkow, Pieśń nad pieśniami, Wydawnictwo Austeria, Kraków/Budapeszt 2016
- Anna Morawiecka, Szarlotka, czyli co się robi, żeby nie robić tego, co powinno się robić, Wydawnictwo w Podwórku, Gdańsk 2016
- Arleta Cłapa, Kursywą po niebie, Wyd. Kwadratura, Łódź 2016
- Bartłomiej Siwiec, Instrukcja zabicia ptaka, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Bogdan Nowicki, Centaurowo, Wydawnictwo Miniatura, Kraków 2016
- Damian Kowal, Najmniejsze przeboje z Tristan da Cunha, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2016
- Danuta Stokłosa, „Gdzie jest tamta dziewczyna…”, Wydawnictwo Amelia, Boguchwała 2016
- Dariusz Sokołowski, Drzewiej, Wydawnictwo Episteme, Lublin 2016
- Dawid Mateusz, Stacja wieży ciśnień, Biuro Literackie, 2016
- Elżbieta Ferlejko, Jestem spod róży, Jestem z podróży, Stowarzyszenie Literackie „Witryna” w Stalowej Woli, Stalowa Wola 2016
- Elżbieta Okunowska, Impresje, Wydawnictwo „Krukowiak”, Redecz Krukowy 2016
- Elżbieta Tabakowska, nie-pełna pustka.haiku, Wydawnictwo Austeria, Kraków/Budapeszt 2016
- Enormi Stationis, centaurydy, Wydawnictwo Print-Land, Złotokłos 2016
- Ewa Jarocka, Nie ma dobrych ludzi, Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2016
- Grzegorz Hetman, Putzlaga i inne wiersze, Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2016
- Grzegorz Janusz Ostrowski, Alta vista, Wydawnictwo Anagram, Warszawa 2016
- Grzegorz Tokarczyk, Literackie Komunikaty o Trwaniu Rzeczywistości, rozpisani.pl, 2016
- Henryk Urbanek, Szary chłopiec w wieku Chrystusa, Wydawnictwo Sowello. Rzeszów 2016
- Irit Amiel, Spóźniona/Delayed, Wydawnictwo Austeria, Kraków/Budapeszt 2016
- Iwona Puchała, Puch na Niełupce, Fundacja Duży Format, Warszawa 2016
- Izabela Trojanowska, Akt, Samorządowe Centrum Kultury w Mielcu, Miejska Biblioteka Publiczna w Mielcu, 2016
- Jacek Mroczek, Wszystkie rzeczy, Fundacja Duży Format, Warszawa 2016
- Jacek Raputa, Papierowe serce, Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka 2016
- Jakub Bednarczyk, autokryf, Wydawnictwo Magraf S.C. , Bydgoszcz 2016
- Jakub Domaradzki, Wiersze, których nie lubi mój tata, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Janina Żaneta Mikulska, Drogami dni, Stowarzyszenie Przyjaciół Bibliotek i Książki w Ostrołęce, Ostrołęka 2016
- Jarosław Jurczak, Pamięć zewnętrzna, Dom Literatury w łodzi, Łódź/Kraków 2016
- Jerzy Handzlik, Płatki i kolce, Wydawnictwo Kleks, Bielsko-Biała 2016
- Joanna Chachuła, Czarny kot, Stowarzyszenie Kreatywny Sieradz, Sieradz 2016
- Joanna Żabnicka, Ogrodnicy z Marly, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2016
- Jolanta Sak, Gdybyś cos kiedyś, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 2016
- Justyna Koronkiewicz, Szamanka, Grupa Literyczna NA KRECHĘ, Poznań 2016
- Justyna Paulina Kołodziejczuk, Klucz moich marzeń, Wydawnictwo Dygresje, Poznań 2016
- Kamila Łyłka-Kosińska, From 17, Wydawnictwo Stowarzyszenie Teatralna Dom z Jaśkowi, Orzesze-Jaśkowice 2016
- Karol Ketzer, Pięszczoty, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2016
- Kasia Gajek-Potoczny, Chwile nieuwagi przy obieraniu ziemniaków, Wyd. Anagram, Warszawa-Melbourne 2016
- Katarzyna V. Kozłowska, Filiżanka. W stronę szczęścia, Kontra.Punkt, Warszawa 2016
- Kochalina Miłosna, Kochanka w toalecie, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Krzysztof Szewczyk, Homo Ferus, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Łukasz Marek Buśko, Sercem dojrzałem, słowem opisałem, Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka 2016
- Łukasz Mularczyk, Lustro weneckie, Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka 2016
- Magdalena Szewczuk, ciepło zimno, Towarzystwo Działań Twórczych „Talent”, Białystok 2016
- Małgorzata Hrycaj, Pod baldachimem krwawnika, Wydawnictwo Signo, Kraków 2016
- Marcelina Koncewicz, Przez okno, Katolickie stowarzyszenie Civitas Christiana, Kraków 2016
- Marcin Pełka, Martwe morze, Wydawnictwo Aspektspress, Inowrocław 2016
- Marcin Tomczak, Weno wej! Dom Literatury w Łodzi, Łódź/Kadzidło 2016
- Marianna Pawłowska, grafiki duszy, Towarzystwo Miłośników Podlasia, Biała Podlaska 2016
- Marta Tomczyk-Maryon, Sto par bytów, Biblioteka Galerii Literackiej przy GSW BWA w Olkuszu, Olkusz 2016
- Michał Chludziński, Boże rykowisko, Wydawnictwo Austeria, Kraków/Budapeszt 2016
- Michał Trudewicz, Zakwity, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Mira Białkowska, Fraszkowa Uczta, Wydawnictwo Literackie Białe Pióro, Warszawa 2016
- Monika Stępień, Neuroteorie, Wydawnictwo LITTERA, Olsztyn 2016
- Patrycja Paterak, Widzimisię, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Paulina Maria Kowalik, Miłość od czasu do czasu, Wydawnictwo Sowello, Rzeszów 2016
- Paulina Ożegalska, Mnie jest smutno z przyzwyczajenia, Wydawnictwo Papierowy Motyl, Toruń 2016
- Paweł Kobylewski, Podróż w nieznane, Bytomskie Centrum Kultury, Bytom 2016
- Piotr Machul, Ultimatum, Miejski Dom Kultury w Radomsku, Radomsko 2016
- Piotr Woźniak, coś pomiędzy, Wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Ryszard Lis, Podszepty, Wyd. Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem, Tarnów 2016
- Sylwester Gołąb, Garda, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
- Teresa Wolska Gesiarz, Ulotność chwili, Wydawnictwo Autorskie Magdalena Kapuścińska, 2016
- Wit Pietrzak, Stabilne, Biblioteka Arterii, łódź 2016
- Wojciech Pelc, ziemie obiecane, Grupa Literyczna NA KRECHĘ, Poznań 2016
- Zdzisław Mikłaszewicz, Czas równoległy, Wydawnictwo Anagram, Warszawa 2016
- Zygmunt Królak, Chciałbym powiedzieć, Powiat koszaliński, Koszalin 2016
- Zyta Bętkowska, Dwa chutory, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2016
↧